domecek Olgity i Mirmiła - historia stworzenia.
i minął tydzień od ostatniego wpisu w moim dzienniku, a u mnie na działeczce się tyle wydarzyło...
W środę o 7 rano nasz "Bob budowniczy" przywiózł na działeczkę ekipę 10 ludków z łopatami ( trzeba było widzieć ich twarzyczki, co jedna to bardziej zakapiorska). Bob zrobił zbiórkę i każdemu z "budowlańcow" pokazał, gdzie mają kopać i po ile metrów fundamentów. Panowie nie odznaczali się zbytnią lotnością umysłu, błędny wzrok prowadził ich tam gdzie nie trza. Bob chyba niejasno się wyraził, w obcym języku czy cio, bo jeden to nawet zaczął kopać poza wytyczonym domkiem. Słowa "k....!! k....!! gdzie leziesz?" poskutkowały. Raju! Skąd nasz majster wziął tych chlopczyków....? spod budki z piwem? Mam nadzieję, że ww szanowna ekipa nie będzie murowała mojego domku. Patrzę w niebo, chmur przybywa, bedzie lać, pomyślałam zaraz chłopaki się rozlezą. Jak się później okazało na całe ich szczęście. Tam, gdzie mięli kopać to sama glina, sucha - twarda jak skała, bez kilofa nie da rydy, mokra-plastyczna i miękka, więc chłopakom właściwie się udało z pogodą. Fundamenty wykopali w jeden dzień, nawet im to sprawnie poszło (chyba ich nie doceniłam), na drugi dzień zabrali się za zbrojenie, a wczoraj w sobotę zalali fundamenty. Samo zalanie fundamentów to kwestia półtorej godzinki, oczywiście przy pomocy pompy, ale chyba nam za łatwo szło. Musiało cosik walnąć, nio i walnęło...może delikatnie, ale zawsze...a mianowicie zabrakło dosłownie 1,5 m betonu. I tym sposobem robota przedłużyła z 1,5 godziny, a do 5 h.
Dzisiaj niedziela, zamierzałam z mężem podlewać nasze fundamenty, ale deszcz z nieba odwalił za nas robotę.
Jutro postaram sie wklepic jakies zdjęcia
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia