Kropki i Biedronka w Wódce :-)
I ani się człowiek nie obejrzał, a tu mija trzeci miesiąc naszego pomieszkiwania na wichurce. W sumie to tak się przyzwyczailiśmy do nowych okoliczności przyrody, że w sposób zupełnie naturalny korzystamy z łazienki górnej lub dolnej, prysznica lub wanny, zmywarki, no a przede wszystkim przestrzeni - choć tu jeszcze liczę na pewną poprawę po przyjściu cieplejszych dni i możliwości wyciekania "na pole" ile wlezie.
Z tym "polem" to osobny temat, bo jak tylko pojawi się jakaś kasa to trzeba będzie pomyśleć nad tarasem (na razie wychodzi się na europaletę z widokiem na pety i kilka pustaków, tak dalej być nie będzie!) i szeroko pojętym zagospodarowaniem tego ugoru, do czego z mizernym jak na razie skutkiem próbuję przekonać koleżankę Małżonkę. Ale to na wiosnę, na razie hibernacja i prace porządkowe wewnątrz.
Korzystając z urlopu założyłem w końcu lampki w salonie i powiesiłem jakieś stosy obrazków (BTW gdzie się to wszystko tam zmieściło?) a przy okazji - wszystkie psy z okolicy na nieszczęsnych tynkarzy, którzy za moje własne pieniądze zrobili mi rumuński bunkier atomowy - po tym jak wygiąłem kilka gwoździ bezskutecznie próbując wbić je w twardą jak granit skorupę poszedłem i kupiłem gwoździe hartowane. I kilka z nich nawet udało mi się wbić, część popękała (sic!) a część oddaliła się w nieznanym kierunku z prędkością naddźwiękową. Nigdy więcej gwoździ, znów jak w blokach jestem skazany na kołki.
Dziś wielki dzień - ruszyła podłogówka, jak na razie temperaturka jest zacna, do tego przyjemnie grzeje w stópki - młodszy syn lata na bosaka i nie daje sobie przetłumaczyć konieczności noszenia kapciuchów, a przeziębiony i kaszle. Wprawdzie po podliczeniu kosztów prądu jak na razie jestem lekko podłamany, bo bez ogrzewania wychodzi mi prądu za 10 zł dziennie, sam nie wiem na co. Choć bez kominka tak dziwnie jakoś i łyso, ale chcę przetestować te kable jak to chodzi, żeby się nie stresować na wypadek wyjazdu.
No i jeszcze o kryzysie, wszędzie straszą i wieje grozą - a mnie to jakoś nie rusza, bo w sumie dopiero teraz rata doszła do wysokości jaką miałaby już 2 lata temu, gdybym kredyt brał w złotówkach (nie powiem, że nie boli - boli jak cholera) a kredyt jest na 30 lat i franio jeszcze wiele razy będzie się bujał.
Żałuję tylko, że nie zacząłem sprzedawać mieszkanka o ten miesiąc wcześniej (no, może 2) - w złotówkach stracimy może z 10% ale w walucie to już prawie 50% - plan był chytry aby kredyt spłacić w czasie gdy franio latał w okolicach 2 zyli, no ale było-minęło, teraz to tylko płacz i płać jak ci się latyfundiów zachciało
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia