Irma - dziennik budowy na koncu świata...naszego:)
na wiosnę moja slubna polowa pojawiła sie w domu...i razem znalezlismy namiar na studniarza..zaznaczam dobrego ( fakt)..tak nam sie chciało dalej budowac..
17 kwietnia 2001 roku na naszą budowe wkroczył Pan studniarz i ekipa ..przywiozła ze soba dziwne urzadzenia, szybko je skrecili popatrzyli na plan zakreslony przez "fiku- miku" i zaczeli wiecic ..w miejscu strumienia wody...tego dla krów...hmmm woda miala byc na głebokosci 9 m..Panowie wywiercili do 18...i niestety...nastepny odwiert nic...nastepny ...nic w koncu Pan studniarz stwierdzil ze szkoda kasy..bo jak na jego nos wody nie ma na działce..na 753 m2 zrobiono 15 odwiertów..nie wspomne ile to kosztowało..
Panowie pojechali, a my wpadlismy w rozpacz...nie ma wody..wtedy postanowilismy a własciwie ja postanowiłam zadzwonic do "fiku-miku" z reklamacją no bo przeciez na pismie stwierdził ze woda jest..gdzie i nawt stwiedził ze zażelezniona wiec jak jej nie ma...to trudno albo niech szuka, albo niestety niech zwroci pieniadze..
zadzwoniłam do Pana ...zdenerwował sie,ze cos chce od niego...grzecznie wyjasniłam i poprosiłam o ponowny przyjazd..przyjechał...pochodzil i fakt stwierdził...ze woda powinna byc..tu i tu...ja na to...ze przykro mi...ale wody tu nie ma bo były wiercenia( wczesniej byłam wredna i zakopałam dziury dla niepoznaki) wiec w nerwie zwrócił mi pieniadze twierdzac,ze wtedy padał snieg i były warunki niesprzyjajace zastanowiłam sie..dlaczego wtedy tego nie powiedzial..po kolejnych odwiertach dalismy spokoj...wody na dzialce nie ma : zgroza..
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia