Dom w Puszczy - Dziennik Barda i Niny
PROLOG (osobisty)
No to się zaczęło…
Ale od początku.
Będąc w Warszawie ludnością napływową wynajmowałem mieszkania od 1996 roku.
Ile to kasy każdy wie, kto się chociaż o to otarł.
Mieszkania kupić nie mogłem, bo najpierw brak wkładu własnego 0%, zarobki nie te i jako że samotny facet to trochę ryzykowny klient dla każdego w miarę normalnego pod względem odsetek banku.
W końcu 2 lata temu poznałem Tą Jedyną. Najpierw zamieszkaliśmy razem, potem pojawiły się wspólne plany.
Ale żeby je zrealizować trzeba mieć własny kąt. Bo plany wymagają własnych pokoi.
Jako, że mam poważny problem z kręgosłupem, wymagana jest osobna sypialnia na wygodne kojo, mieszkanie musiałoby mieć min 3 pokoje. Czyli w Warszawie kosztować powyżej 200 tysięcy za gołe ściany.
Historia z domem przypominała początek „Ziemii obiecanej”: ja nie mam nic, żona nie ma nic, więc budujemy dom.
13 grudnia w ramach przymiarki do budowy domu wzięliśmy ślub cywilny, będzie prościej w papierach, wesele wraz z kościelnym czeka na 7 sierpnia.
Okazało się, (nie ukrywam, że z grubsza zdawałem sobie z tego sprawę), że małżonka we wianie wnosi działkę, którą przepisali nam teściowie. Jak na realia całkiem spora, bo 0,52 ha.
Wadą jej jest oddalenie od Warszawy – ponad 50 km, 10 km za Żyrardowem w stronę Skierniewic patrząc z Warszawy.
Zalet ma jednak sporo: 300 m do dworca kolejowego (słowo stacja nie przechodzi mi przez gardło, wolę ten utwardzony peron z budką biletera nazywać dworcem), wodociąg i linia NN idące wzdłuż działki, wyjazd prosto na drogę powiatową, telefon… gdyby nie dystans człowiek nie miałby żadnych wątpliwości, ale bilans zysków i strat skłonił nas podjęcia jedynie słusznej decyzji BUDUJEMY!!
Najpierw rzecz najtrudniejsza: co budujemy??
Pierwszym pomysłem była adaptacja budynku gospodarczo – mieszkalnego, który stał luzem na działce. Zaleta: jest na mapce, więc nie trzeba pozwoleń. Wada (ta najgrubsze): a weźcie kredyt na remont budynku na 30 lat. Pomysł umarł, mieszkanie 5 metrów od teściów (nota bene wspaniałych ludzi) odeszło w siną dal, jakoś nie żałuję.
Drugim pomysłem był jakiś wielocyfrowy projekt gotowy z gazety pamiętającej życie na Marsie, który kiedyś wpadł małżonce głęboko w oko. Nie przeszedł. Kupiłem nowszą gazetę i pojawił się nowy pomysł.
Trzeci dom miał być idealny dla rodziny 2+2. Powierzchnia 240 m2. Wzięliśmy rysunek do znajomego budowlańca, żeby na oko go wycenił. Na oko stanęlo 350 tysięcy. Jakoś szybko o nim zapomnieliśmy.
Czwarty projekt miał być ostatni, 190 m2, prawie w budżecie. Ale prawie. Stany lękowe nakazały szukać dalej. I znaleźliśmy ostatni.
Piąty projekt, który zaczynamy realizować, to MANUELA Archipelagu. Pomimo stresującego kosztorysu zamieszczonego na stronie wzięliśmy poprawkę na koszt ekipy i nieco inny materiał niż YTONG. Ale szczegóły już w kolejnych rozdziałach.
Plan mamy ambitny, Chcemy mieć choinkę we własnym domu i karpia usmażonego we własnej kuchni. Trzymajcie kciuki
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia