Dom w Puszczy - Dziennik Barda i Niny
Trudno szybko opisać ostatnie pół roku, ale próbujmy dalej
Wybór projektu za nami, więc trzeba zacząć marnować lasy i ruszyć naprzeciw biurokracji.
Najpierw wizyta w banku i rekonesans, co potrzebujemy do uzyskania kredytu.
Lista niezbyt długa, ale pozycje niepokojące, kwity i kwity z urzędów.
Prasujemy żelazkiem gęsią skórkę i bierzemy się do dzieła.
W pierwszej kolejności wizyta u notariusza (1400 PLN ) i działka już nasza, zakup projektu 1500 PLN, mapka do celów projektowych 500 PLN. 3400 na dzień dobry a nic jeszcze nie zrobiliśmy. Uczucie dramatu sytuacyjnego rośnie, ale zaciskamy zęby i przemy dalej.
Pojawił się pierwszy poważny problem. 31 Grudnia 2003 roku wygasły plany zagospodarowania przestrzennego. Wniosek do Wójta o warunki zagospodarowania oparł się o Wojewodę. Decyzja z urzędu wojewódzkiego pojawiła się w końcu po 2 miesiącach. Pierwszy poślizg w harmonogramie. Żeby nadrobić, zanim Wójt podpisał decyzję rekonesans po sąsiadach i poważne rozmowy. Sąsiedzi są ludzcy i wszystko obgadane.
Decyzja Wójta w ręce, na oświadczeniach sąsiadów pojawia się numer decyzji i podpisy. Sprint do wójta i na drugi dzień decyzja jest prawomocna.
2 tygodnie nadrobione.
Prosto od wójta do Starostwa Powiatowego złożyć wniosek o pozwolenie na budowę.
Kolejny dramat biurokratyczny.
Budujemy się w Bolimowskim Parku Krajobrazowym i potrzebna jest opinia Dyrektora Parku, czy nasza Manuela nie będzie straszyć wiewiórek.
Szwagier i teściowa jadą załatwiać (ja z żoną pracuję w Warszawie, więc nie możemy „wyskoczyć na chwilkę” osobiście). Opinia jest już po 4 dniach. Rekord.
Następny żart, to wyłączenie terenu pod budynkiem z produkcji rolnej. Do tego potrzebna opinia gleboznawcy. Tydzień i 100 PLN w plecy. Zaciskamy zęby. Przemy dalej.
W międzyczasie wyprowadzka z Warszawy z uroczego Żoliborza, gdzie wynajmowaliśmy mieszkanie (4 minuty od mojej pracy), do Franciszkowa, gmina Wiskitki, powiat żyrardowski.
Przejazd do pracy wydłużył się o 1,5 godziny, za to czas snu się skrócił też o 1,5 h, więc bilans na zero i prawie tego nie odczuwamy.
Może trochę ja na sprawności umysłowej. Ale przyzwyczaję się. Chyba.
Po przeprowadzce ruszamy dalej w bój.
Tak więc:
Z kompletem dokumentów ponownie do starostwa, przy okazji żebrząc o pośpiech.
Decyzja jest już po 3 tygodniach, kolejne 2 na uprawomocnienie się, w między czasie
adaptacja projektu po znajomości w tydzień i za 700 (nota bene polecam pana, robi to dobrze i można się dogadać).
Załatwiamy już kredyt. Kwity o zarobkach i papiery w zębach. Potrzebny kosztorys podpisany przez kierownika budowy. Polecany i wybrany robi to prawie 2 tygodnie. Pierwszy zgrzyt z panem, bo z racji stanowiska w starostwie jest zdziwiony, kiedy proszę go, żeby to może w końcu on do mnie zadzwonił, żeby wiedzieć, na czym stoję. Jak grochem o ścianę. Na razie milczę i produkuję adrenalinę w tempie chyba 300 l/min. Odreagowuję to brydżem, moim ulubionym sportem. W końcu wyszarpnięty kosztorys jest w moim ręku i z kosztorysem do banku, bank nasyła kontrolę na działkę i wychodzi mały drobiazg, który z pośpiechu przeoczyliśmy. Na kosztorysie kierownik budowy wpisał złą datę i numer decyzji.
Problem w banku daje się załagodzić, ale mamy już nowego kierownika budowy. Poprzedniemu dziękujemy, a w zasadzie nie mam zamiar się do niego odezwać.
On mojego telefonu nie chciał pisać, więc wiem, że zdziwiony brakiem znaku życia nie zadzwoni.
Kredyt we franka szwajcarskich bierzemy z żoną w PKO BP. Pomimo konta w Żyrardowie, załatwiamy wszystko w IX oddziale w Warszawie, gdzie zakładamy konto.
Pracownicy banku jak z innej bajki. Osoby które zajmują się naszym kredytem sami załatwiają wszystko co trzeba ograniczając nasz stres. Ale pojawia się konieczność wspomnianej inspekcji na działce. Jedyny zgrzyt w załatwianiu kredytu w Warszawie.
Inspektorowi z Warszawy nie che się jechać osobiście, sprawa jest kierowana do urzędnika z Żyrardowa. Listem bankowym. Który z braku dyrektora w Żyrardowie leży na biurku zapieczętowany i sobie spokojnie czeka.
Ja nie czekam spokojnie, bo budowlańcy zamówieni w zeszłym roku już prawie mi siedzą na budowie, a my nie mamy z czym jechać do sklepu po materiały.
Dramat.
W środę analitykowi kredytowemu z Warszawy (bardzo sympatycznej pani) udaje się wynegocjować z sekretarką dyrektora żyrardowskiego PKO BP otwarcie koperty od niej.
W liście tym oczywiście głęboka prośba o kontrolę i prośba o odesłanie wyników niezwłocznie faksem i listem do IX oddziału.
Inspektor jest na działce w tę samą środę, zadowolony czekam, że w czwartek faksem wyjdzie do Warszawy. Nie chcąc być nachalny w czwartek i większość piątku nie dzwonię.
W piątek przed 16 dzwonię do banku i okazuje się, że protokołu z inspekcji nie ma.
W poniedziałek rano też nie ma.
Dzwonię do Żyrardowa. Opinia wyszła w piątek pocztą, o faksie nikt nie pomyślał i nie doczytał. Ale za to jak zwykle pocztą wyszło do V oddziału a nie do IX.
Posiwiały dzwonię do analityka z IX. Idzie biedna dziewczyna na piechotę do V i wygrzebuje moją opinię w poniedziałek w południe.
Wtorek rano dzień sądu. Mój wniosek na kolegium, czy jak to zwą, zatwierdzającym kredyty.
Zatwierdzili. O 17 tego samego dnia podpisuję umowę.
O 700 PLN lżejszy (weksel, podatek i ubezpieczenie kredytu, szlag by to…) w środę rano w sądzie popełniam harakiri i składam wniosek o wpis banku na hipotekę. Łaskawie bez opłat skarbowych.
Z potwierdzeniem w zębach jestem w banku i o 16 (a może wcześniej) mam pierwszą transzę na koncie. Oczywiście nie tyle ile potrzebuję, ale zawsze coś.
Uff…. pół roku w kilku zdaniach.
Teraz się zaczyna.
Dziś jest piątek 04 czerwca 2004, kiedy zaczynam wszystko opisywać.
Rozdygotany zaczynamy z żoną własny Mortal Kombat, który przechodzą, przeszli lub będą przechodzić inni forumowicze.
Stan mniej niż zero, czyli sam moment dostania kredytu i załatwiania papierów i pozwoleń itp., kosztował nas z żoną 4900.
Ale Manuela zaczyna rosnąć.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia