Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    225
  • komentarzy
    33
  • odsłon
    393

Dziennik "Domu z płaskim dachem"


tutli_putli

492 wyświetleń

W kwestii budowy i zapomnianej mapki - wczoraj do mojego męża dzwoniła pani G i zakomunikowała, że jeśli dostarczymy akt notarialny we wtorek - mapka do celów projektowych będzie na czwartek. OPR najwyraźniej jak na razie skutkuje

 


Zobaczymy co przyniesie nowy tydzień...

 


Tyle na dziś o budowaniu (a raczej o przygotowaniach do niego) na dziś.

 

 


Teraz aby uciąć wszelkie spekulacje na temat rasy mojego tygrysa (nie jest to też owa tajemnicza puma, która błąka się po Polsce od jakiegoś czasu)

 

 


Przedstawiam Państwu historię Kota Teodora

 


http://www.fotosik.pl" rel="external nofollow">http://images44.fotosik.pl/140/5f38400027d81dc3med.jpg

 

 


Historia zaczyna się w sierpniu 2006 roku.

 


Wybraliśmy się wtedy dość spontanicznie w samochodową podróż na Krym. Wyjeżdżając do głowy by nam nie przyszło, że wrócimy we trójkę

 


Mój ukochany ku mojemu smutkowi był odwiecznym wrogiem kotów. Nie chciał nawet słyszeć o posiadaniu takiego zwierzaka we własnym mieszkaniu.

 


Ze względu na jego alergię musiałam zrozumieć ta całą niechęć i wręcz nienawiść do kociego rodzaju.

 


...aż do owego wyjazdu

 


Już we Lwowie mój małżonek zachęcony opowieściami z moich wyjazdów na Ukrainę, zaczął bliżej przyglądać się lwowskim kociakom.

 


Zaskutkowało to stwierdzeniem, że faktycznie są one jakieś inne i mają coś w sobie takiego...

 


Spodobał nam się szczególnie jeden szylkretowy, którego dokarmiał gospodarz mieszkania, w którym zatrzymaliśmy się na parę dni we Lwowie...

 


Niestety okazało się, że kot ten posiada już swojego pana

 


Pojechaliśmy ze złamanym sercem dalej, w głąb Ukrainy, mając już oczy szeroko otwarte i bacząc uważnie czy czasem nie spotkamy jakiegoś kota, który chciałby objąć nas w posiadanie.

 


Nie wiem czy to klimat tamtej podróży, czy jakiś urok rzucony na mojego męża?

 


Fakt stał się faktem.

 


Mój ukochany został nawrócony. Dostąpił wręcz jakiegoś niezrozumiałego objawienia i zapałał miłością o sile tsunami i chęcią do posiadania kota,.

 


Dla mnie to był szok - tępiciel kotów - pragnący przygarnąć wroga pod swoje skrzydła.

 


Po różnych perypetiach dotarliśmy w końcu do krymskiej miejscowości Teodozja (Fieodosija - jak wymawiają to Ukraińcy)

 


Tam jak się okazało, spacerujących po ulicach kotów różnej maści było dostatek.

 


Co dziwne, tajemnicze i trochę przerażające - wcale nie było tam psów Woleliśmy nie wnikać dla czego

 


Dni sobie mijały - my jak jacyś zahipnotyzowani maniacy, łaziliśmy z oczami wlepionymi w napotykane kociaki.

 


Niestety ku mężowej rozpaczy żaden nie chciał nas sobie oswoić.

 


Spotkaliśmy nawet panią handlującą rasowymi kociakami z rodowodem po 100$, ale jakoś nas nie przekonała do zakupu.

 


Pewnego wieczoru spacerując po deptaku nadmorskiej plaży, trafiliśmy na siedzącą w otoczeniu licznej zwierzyny staruszkę.

 


Obok stała tekturka z informacją, że zbiera ona na mleczko dla swoich podopiecznych.

 


Były tam ( o dziwo) ze 4 pieski, a na kolanach spoczywała bardzo brzydka kocica z trzema małymi kociętami, powiązanymi ze sobą sznurkiem.

 


Kocica była w kolorze bliżej nieokreślonym, popstrzona jakby centkami, we wszystkich możliwych kocich maściach. Była niezgrabna, krótkowłosa i miała zadziwiająco długie łapy. Taka mieszanka kociej urody nie wypadła najlepiej.

 


Naszą uwagę zdołała jednak przykuć - okazało się, że obok niej spoczywają przecudnej urody kociaki - każdy w innym kolorze.

 


Pierwszy był w kolorze swoich ślipek - cały szaroniebieski, drugi taki bury wyróżniał się ciemnymi okręgami wrysowanymi po całej sierści.

 


Trzeci - był dla kontrastu cały pomarańczowy!

 


Zagailiśmy panią czy tylko zbiera na mleczko czy może zechciała by nam, któregoś malucha odstąpić?

 


Bez problemu, ucieszona wyraziła zgodę żądając w zamian równowartości 3$

 


Rozwiała też moje dylematy odnośnie wyboru kotka - pomarańczowy miał na czole wyraźnie wyrysowaną literę M. Nasza staruszka oznajmiła, że to" magicieskije" M i jest to wyjątkowy kot.

 


W obliczu takiej wiadomości nie wahaliśmy się ani minuty - Pomarańczowy został naszym, osobistym kocurkiem! Dogadaliśmy się tylko, ze babcia przytrzyma nam kotka do dnia wyjazdu (szkoda by nam było zamykać maleństwo samo w pokoju, na czas naszych wyjść) Kotek miał jakieś 5 - 6 tygodni. Bardzo się obawialiśmy czy da radę przejechać z nami 1700km.

 


Jednak tak dzielnego kociaka jeszcze nie spotkaliśmy.

 


Podróż do Polski trwała 36 godzin - praktycznie non stop ( mieliśmy raz tylko jakieś 2 godziny na sen) Nie będę tu opisywać jakich cudów dokonaliśmy przewożąc go przez granicę. To temat na kolejne opowiadanie :)

 


 


Mleko dla kotka w upale skwaśniało i nie było gdzie kupić świeżego. Jeść zresztą za bardzo jeszcze też nie chciał. W rozpaczy podsunęliśmy mu kawałek czekoladowego Twixa - o dziwo trafiło i zasmakowało.

 


w podróży pojawił się kolejny problem - nasz Teoś wyprowadzany podczas postojów na spacer nie chciał załatwiać swoich potrzeb. Powiedzieliśmy trudno - czeka nas po powrocie porządne sprzątanie auta.

 

 


podczas jednego z postojów jeszcze na krymskim stepie

 


http://www.fotosik.pl" rel="external nofollow">http://images49.fotosik.pl/139/3597aaf6ca4f710d.jpg

 

 


W czasie jazdy nie chciał też siedzieć ani na moich kolanach, ani w kartonowym pudełku

 


Kiedy wykończeni dotarliśmy do domu - pierwsze co zrobił mój, zasypiający na stojąco mąż ( ku mojej uciesze)poleciał z pudełkiem po butach skonstruować prymitywną kuwetę dla koteczka.

 


Bowiem jak się okazało po rewizji samochodu jak już zaparkowaliśmy pod domem - nasz dzielny kociak wytrzymał trudy naprawdę długiej i ciężkiej podróży bez załatwiania swoich potrzeb.

 


Załatwił się uradowany dopiero do pisaku w kuwecie z pudełka.

 


I tak ma do dziś - tylko kuwetka :)

 


Z 6 tygodniowego mikrusa wyrósł na wielkiego prawie 5kilowego kocura - imię dostał od miejscowości, z której przyjechał - Teodor.

 


Ku naszemu zdziwieniu urosła mu tez przepiękna sierść - kiedy go nabywaliśmy miał tylko ciekawy pomarańczowy kolor - sierść była króciutka jak u zwykłego dachowca.

 


Mój małżonek o dziwo odkąd go mamy zapomniał co to alergia na koty

 


Początkowo postanowiliśmy, że jeśli okaże się iż kot uczula męża zostanie wydany (kot nie mąż oczywiście) - na wyrost jednak było to postanowienie.

 


 


Do tego wszystkiego jego kocie maniery zaskakują każdego kto nas odwiedza. Prawdziwa to kocia arystokracja.

 


Nikogo i niczego się nie boi - jest kotem bardzo terytorialnym - podporządkował sobie wszystkie okoliczne psy i koty.

 


Przyjaciół, którym da się pogłaskać wybiera sobie zdecydowanie sam.

 


Uwielbia się kapać a wodę pije tylko z wanny. Rano czeka zawsze w wannie aż mu trochę naleję, czystej wody do picia Dobra jest jeszcze woda z kałuży, do podlewania storczyków z wiaderka, itp. byle by nie pic jej ze swojej miski.

 


Ku naszej rozpaczy ma paskudny zwyczaj - zakrada się na pobliski parking i harcuje po maskach obcych samochodów. Włazi też do środka, przez uchylone szyby i nie daje się później wyciągnąć. Pogodziliśmy się już z faktem, ze kiedyś może się zdarzyć, iż odjedzie w siną dal...

 


Teodor stał się też wielka miłością mojego męża i w zasadzie to jest jego kot - nie mój

 

 


I to by było na tyle w kwestii Kota Teodora - wszystkim odważnym Czytaczom gratuluje wytrwania do końca tego postu

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia

Gość
Add a comment...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.



×
×
  • Dodaj nową pozycję...