Dom w Puszczy - Dziennik Barda i Niny
Nadszedł czas na opis dalszych przygód z wykańczaniem nas.
Ocieplenie dachu i konstrukcje gipsowo kartonowe czyli obiecany horror.
W ramach oszczędności i wspierania rodziny ściągnąłem pod Warszawę kuzyna cieślę-stolarza wraz z jego braćmi, żeby dorobili sobie przy układaniu nam waty pod dachem i robieniu płyt.
O ile pomysł w zamierzeniu był jak najbardziej słuszny, to wykonanie kosztowało na s sporo nerwów.
Najpierw nasłuchałem się, jak to powinno się robić, oraz określeń z cyklu „Będzie git”, „Będziemy robić jak dla siebie” itp.
Potem wyjechałem w delegację na tydzień i odsłuchiwałem przez telefon, co się dzieje.
A działo się sporo. Najpierw się ślimaczyło.
Potem też.
Dyskusję wywołał sposób przeniesienia płyt GK z garażu na piętro.
Zażyczyli sobie podnośnika, żeby nim podnieść wszystkie. Szkoda, że mnie przy tym pomyśle nie było. Ale byłą małżonka i pogoniłą ich różnymi, marynarskimi określeniami do robienia tego tak, jak należy. Całość zajęła 20 minut.
Cud, dało się. Zaczął mi drgać nerw pod okiem, ale, jako, że to rodzina, na razie zdzierżyłem.
W końcu doszło do przybicia płyty bezpośrednio do jętki i próby przybicia jej do krokiew.
Zdalnie, bo zdalnie, ale dałem małżonce zielone światło.
Nie miałem już argumentów do ich obrony, po tym jak Nina (małżonka) stwierdziła, że da im po suwmiarce, żeby sp..li w równych podskokach.
Na ich miejsce ściągnęła ekipę, która stawiała nam dom. Osobiście nie lubią wykończeniówek, ale w sezonie zimowym nie da się budować domów, więc znowu pokazali swoją klasę.
Łezka się w oku kręci, jak człek ogląda ich robotę i znowu zaczął normalnie sypiać. Ale to dla nich norma. Kiedyś byli czwartą z kolei ekipą, która budowała komuś dom. Inwestorka pozbyła się drżenia rąk i przytyła 7 kilo przy nich. Nie żeby dobrze gotowali, po prostu odzyskała apetyt i wrzody przestały się odzywać.
U nas jest podobnie.
Dziś skończą gipsowanie, łącznie z posadowieniem schodków na stryszek i zaczną zacierać je gipsem.
Ciepło w domku
Jak wspominałem, we wtorek miało się odbyć uroczyste rozpoczęcie sezonu grzewczego w naszym domku.
Niestety, jak zwykle rzeczywistość byłą bardziej brutalna.
Instalatorzy kominka stwierdzili, że wolą się podłączać do pieca niż do niczego, więc przełożyli się z wtorku na piątek.
Skoro nie było z nimi ognia, hydraulik od podłączenia pieca przełożył się na środę.
W środę piec zawisł na ścianie gotowy do zalania, co nieopatrznie przełożyłem na piątek, żeby nie zlewać z niego wody jak będą podpinać kominek.
Nie obyło się bez przygód, bo koniecznym okazał się zawór trójdrożny, którego oryginalnego do Termeta w Żyrardowie nikt nie miał, ale udało się poprosić kogoś o ściągnięcie go z odległej hurtowni i montaż zakończył się w środę. Zawór Termetowski kosztował 237 zł a nietermetowski 730. Jest to jakaś chyba różnica
W piątek zaczęła się ostateczna walka z piecem i kominkiem.
Prologiem była niesłowność elektryka, który miał zjechać w czwartek i zrobić kontakty w kotłowni, żeby i piec i kominek można było do czegoś podłączyć.
W czwartek się nie zjawił, więc pojechaliśmy do Janek do Praktikera kupić trochę kabla i gniazdek natynkowych i profilaktycznie wtyczek.
Piątek o 7:00 stanęłem na ścianie i zacząłem instalować gnaizdka. W połowie pojawił się elektryk i przejął ode mnie to ważne zajęcie.
O 9:00 zjawił się serwisant Termeta i zaczął odpalanie pieca. Najpierw wymienił dysze na propanowo-butanowe. Jedna się zbuntowała i stwierdziła, że jest przywiązana do swojego miejsca i nie wyjdzie. Zabrał ją do izby przetrzeźwień do siebie na warsztat podyskutować z nią bez świadków.
Koło 10 zjechała ekipa od kominka. 4 luźnych chłopaków dziarsko wzięło się do rzeczy. Najpierw postanowili wsadzić w komin rurę żaroodporną. I nastąpił pierwszy zgrzyt. Spojrzałem się na buty i połowa nie mogła wejść na dach, żeby go nie podrapać. Po prostu w trepach nie wpuściłem. Biedacy w adidasach sami musieli we dwóch wpuścić w komin 6,75 mb rury o przekroju 18 cm. Był to pewien wysiłek.
Stoczyliśmy od razu krótką wojnę o strażaka na dachu. Jako, że rura i tak wystaje z komina o jakieś 20 cm odpuściliśmy go sobie. Skończyło się to oficjalnym (na papierze) ostrzeżeniem od dystrybutora i moim (również papierowym) oświadczeniu, że robię to na własne ryzyko. Koszmar biurokratyczny.
Trochę mi szkoda tego strażaka, bo naprawdę był zawodowy z rewelacyjnym łożyskiem, ale coś takiego na dachu wystraszyłoby nasze koty, a wychowujemy je bezstresowo.
P kominie wpięli się system CO i odpalili kominek. Kaloryfery zaczęły być ciepłe.
Zaraz po nich serwisant odpalił piec i zaczęło nam hulać ciepełko jak ta lala.
W 2 dni zmieniliśmy temperaturę wewnątrz z 7 na 15 st Celsjusza, paląc w zasadzie samym kominkiem.
Temperaturę wody na piecu ustawiliśmy na 50 st a kominka na 60, więc piec się praktycznie nie załącza.
Ekipa zdjęła czapki i powoli przechodzą na krótki rękaw.
Tylko drzewa niestety za dużo dobrego nie mamy.
Zaprzyjaźniam się z instrukcjami obsługi pieca i kominka, więc z każdym dniem jesteśmy coraz mądrzejsi.
W sobotę zakupiliśmy komplet lamp i takich tam do nowego domu.
W środę montaż schodów i drzwi wewnętrznych a od czwartku panelowcy.
Przeprowadzka coraz bliżej
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia