Dom w Puszczy - Dziennik Barda i Niny
Jeszcze bajeczki z cyklu „żyli długo i szczęśliwie”
Wiatrołap
Wiatrołap nabawił się terakoty dość szybko. Początkowo wyłożyliśmy tam chodnik z odległymi planami robienia tam czegokolwiek, ale noszenie na kapciach kurzu i brak miejsca na trzymanie butów czy podręcznych płaszczy zaczął nas wkurzać.
Terakota i klej zjechały i się położyły.
W dwóch etapach, żeby mokrym klejem nie odciąć się od drzwi wejściowych.
W jeden dzień położyliśmy pół podłogi, po dwóch dniach drugie pół. W ten sposób dało się wchodzić i wychodzić bez korzystania ze zdolności lewitacji albo teleportacji.
W drugij kolejności nabawiliśmy się mebli we wiatrołapie.
Już dużo wcześniej wpadł nam w oko zestaw Black Red White serii KEN do wiatrołapu.
Szafa na płaszcze ze ścianką na kurtki i szafka na buty.
Ładne to było. Na wystawce.
Zamówiliśmy, dostaliśmy termin, kiedy dowiozą i czekamy niecierpliwie.
Wyobrażałem sobie, naiwny, że wypakuje mi z samochodu dwie gotowe szafki, postawię je w przedpokoju i będzie stać.
W rzeczywistości wjechało 6 kartonów puzzli a’la Adam Słodowy.
Siadłem nad kartką z instrukcją i zacząłem stertę płyt i śrób przerabiać na szafki.
Planowałem, że szfko zajmą mi jakieś 2 godziny. Na jednoosobowym składaniu spędziłem (z przerwami na posiłek, papierosy, drinki) prawie 10 godzin.
I prawie mi elementów nie zostało, co świadczy, że chyba dobrze złożyłem. Wiatrołap od razu zyskał na porządku i funkcjonalności.
Bajki dla dorosłych.
Panele
Szlag mnie już z nimi trafia.
Niby panelarze zostawili po ok. 1 cm na dylatację, ale okazało się, że za mało.
Panele rosły w oczach. Najpierw, 2 tygodnie po położeniu w jednym pokoju.
Panelarze wjechali i diaksem z piłką do drewna przycięli i się ułożyło.
Na jakiś czas.
Minęły 2 miesiące i panele stały prawie pionowo wszędzie.
Nie wiedząc jak się za nie zabrać, bo bałem się samodzielnie bawić diaksem z piłką do drzewa, żeby ręka nie drgnęła i się po panelach nie przejechać, ściągam gościa.
Najpierw pirsu pirsu o technice mycia podłóg, czyli mycie rąk od rękojmi i gwarancji.
Liczymy, że koszt będzie wynosił za poprawki jakieś 100 PLN.
Pan zabiera się sprawnie do roboty, i dobrze, chociaż tym zakrywa niesmak tygodniowego opóźnienia wizyty.
I co się okazuje.
Tym razem nie walczy praktycznie diaksem, tylko dłutem i młotkiem. Czujnie patrzę mu ręce i uczę się na przyszłość. Skoro można dłutem, to chyba dam radę sam.
Pan skończył i zaśpiewał 500 PLN. Po zażartej dyskusji stanęło na 150 PLN.
Wyśmiałem cenę 5PLN za metr bieżący demontażu i montażu listew ściennych, za które przy montowaniu brał 50 groszy. Marudził o większym zagrożeniu, ale chociaż jestem z natury spokojny i pogodny, zauważył, że za moment dostanie w zęby.
Poprosił, żebym nikomu nie mówił, że wziął tylko 150 PLN. Słowa dotrzymam. Nie będę o tym panelarzu z nikim rozmawiał, chociaż ekipy, które u nas robiły i z których jesteśmy zadowoleni polecamy. O reszcie milczymy, bo po co sobie w niebie grabić robieniem ludziom świństw.
Nie minęło dużo czasu od wizyty panelarza, kiedy powtarzam jego czynności. Zainwestowałem w gumowy młotek i dłuta i sam biegam po pokojach i tnę ponad centymetr wzdłuż ścian.
Nie wiem, czy jest to wina g…nianych paneli czy faktycznie wilgoci w domu. Ale przez te panele stanęło parę prac, które w wolnej chwili, jak miałem siły po pracy i czas, zrobić spokojnie w domu.
Być może faktycznie panele trzeba „odsezonować”, tzn rozpakować i dać im wyrównać wilgotność z powietrzem. Nasze były prościutko z fabryki, więc może faktycznie były za suche.
Nie mniej mam ich dość.
Największy horror już wkrótce.
Napisze go w domu, bo dziś ostatni dzień przed urlopem i jakoś lenistwo mnie bierze.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia