Z pamiętnika inwestora
Rozdział IV – czyli „Wiesz jak było, było ciężko…”- R. Ochódzki (vol.2)
Jest końcówka listopada, jest ciemno, zimno i pada deszcz. Pukam do drzwi majstra z ekipy nr 2. Jestem już po konsultacjach telefonicznych z nimi i obejrzeniu ich budowy. Wrażenia są pozytywne. Cel mojej wizyty to już podpisanie umowy ale jest jeszcze mnóstwo pytań i nadzieja że sporo utarguję. Firmę prowadzi dwóch braci G i jak się poźniej jeszcze okaże to cały klan, bo budują z nimi jeszcze kuzyni, szwagrowie itd, dlatego nazwijmy ich Załogą G. Rozmowy toczą się przy udziale obydwu braci – jeden jest majstrem i on prowadzi budowy, drugi właścicielem firmy i zajmuje się marketingiem, controllingiem, financingiem i cateringiem. Zaczynam od zrobienia dobrego gruntu pod negocjacje. Mam zamiar powołać się na kumpla któremu budowali dom rok wcześniej i on zapłacił wtedy 20 tys.
- Mam kontakt do panów od mojego dobrego kolegi, bardzo was chwalił. A wiecie od kogo?
- Tak, tak, wszystko wiemy – mówi z uśmiechem marketingowiec – ale tamten domek to była altana, nie ma co porównywać do Pańskiego.
Lepszy cwaniak - myślę. Plan A nie wypalił, planu B nie ma, czas więc chyba przejść do ostatecznego uściślenia zakresu prac i negocjacji cenowych. Z miną pokerzysty pytam o każdy punkt zakresu prac i skrupulatnie zapisuję odpowiedzi. Wypytuję o szczegóły dotyczące każdego etapu budowy używając budowlanej grypsery, dając jednocześnie niewerbalny sygnał że nie jestem byle leszcz i nie dam się zrobić jak mały Kaziu. Majster prawie w ogóle się nie odzywa, odpowiada jedynie ze spokojem na kwestie techniczne, Marketingowiec natomiast gada jak najęty, przytacza przykłady zadowolonych klientów i przekonuje że ekipa jest profesjonalna i przygotowana na wszystko.
No tak, po wszystkim co widziałem i słyszałem widać że chłopaki znają się na rzeczy i oferują dużo w standardzie, ale ta cena… muszę coś urwać!! Czas więc powalczyć. Kiedy zagajam że ta cena jest cholernie wysoka i podaję swoją propozycję zapada pełna napięcia cisza. Panowie spojrzeli po sobie i Marketingowiec zaczął wykład jak to dużo jest ekip „spod budki z piwem” robiących za „każde pieniądze” i że można się baaaardzo naciąć. A potem to będzie kłopot z dobrymi ekipami bo one mają wszystkie terminy zajęte i inwestor zostanie z ręką w nocniku – skonkludował Marketingowiec, wysyłając jednocześnie niewerbalny sygnał że jak mi nie pasi to chętnych na moje miejsce jest dość. W końcu udaje mi się jedynie urwać 1 tys. i wykopanie dołu pod przyłącze wodne. Szczerze mówiąc miałem już po dziurki w nosie szukania wykonawców i rozmów z nimi, decyzja już i tak zapadła więc udaję jeszcze przez chwilę wahanie i z ciężkim sercem podpisuję umowę. Zadowolony Marketingowiec jakby widząc moje męki spoglądał na mnie z ojcowskim spojrzeniem i uśmiechał się jakby chciał powiedzieć „Będzie dobrze”.
Żegnam się z moją przyszłą ekipą i wściekły na siebie wracam do domu.
Q… a to dopiero początek… Na razie mam dość.
http://www.woloszanski.org/img/banner/bw.jpg" rel="external nofollow">http://www.woloszanski.org/img/banner/bw.jpg
Pozwólmy odejść w ciemność naszemu bohaterowi. Jak potoczy się budowa? Czy będzie to pasmo sukcesów czy ciąg nerwów i niepowodzeń? Czy dzięki Załodze G nasz inwestor zapała pasją czy nienawiścią do budowania? Ale o tym już w następnym odcinku…
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia