Z pamiętnika inwestora
Rozdział IX czyli Jak powstawał dach vol. I
Stan surowy skończony więc pora zabrać się za dach. Obśmianie przeze mnie propozycji wykonania pokrycia przez załogę G za 8 tys. poskutkowało koniecznością poszukania innych ekip. Po rozpoznaniu lokalnego rynku dekarskiego wybieram jednego z wykonawców. Jest tańszy, niejeden dach w okolicy pokrył i ma najbliższy ze wszystkich wolny termin - za 2 miesiące. Mamy się spotkać na działce w celu oględzin i doprecyzowania oferty.
W dniu oględzin umówiliśmy się na 16tą. Jednak tego dnia Aga była z kimś umówiona i nie mogłem jechać samochodem więc ostał mi się jeno rower. Sprężamy się ostro w drodze z pracy do mieszkania żebym zdążył się przebrać i dojechać. W biegu wysiadam z samochodu i pędzę do domu. Nagle przypomniało mi się że w oponach mam mało powietrza a pompka którą miałem zabrać... została w samochodzie! Macham za odjeżdżającą Agą ale już jest za późno. Sięgam do kieszeni po telefon - też został w aucie, o kfak!! No trudno, jakoś dojadę. Gnam na górę i po chwili pędzę już rowerem. Jest za 15 czwarta. Przede mną 7 km drogi na głodno, w upale, na niedopompowanych oponach w tym pod duuuupną górkę. Dam radę czy nie? Mógłbym zapowiedzieć że się spóźnię i spokojnie dojechać, ale telefon mi odjechał w siną dal. To jest moja chwila prawdy...
No więc zapier....am w tym upale, leje się ze mnie, czuję krew w płucach ale górka już za mną a czas jest niezły.
Wpadam rzężąc na działkę a tam... pusto!! Nie ma go!! Patrzę na zegarek jest 5 po czwartej. Uff, może on się spóźnił? A może był i już pojechał... cholera, bez telefonu jak bez ręki. Czekam. Pół godziny, godzinę, dwie... W końcu miotając przekleństwa wsiadam na rower i pedałuję do chaty.
Z mieszkania dzwonię do facia:
- dzień dobry, mieliśmy się spotkać...
- tak, ale nie mogę zrobić tego dachu
- a to dlaczego ?
- bo mam mało ludzi, wie pan uciekają do Anglii i nie zdążę na termin na który się umawialiśmy
- a później?
- dwa tygodnie później mogę.
Sam nie wiem czy opier...ć gościa czy się cieszyć. Umawiamy się na nowy termin i ponowne oględziny.
Tym razem zjawił się. Jegomość o wyglądzie hmmmm ... oberżysty??? Sam nie wiem jak przy takiej wadze można być dekarzem. Mniejsza z tym, kiedy przybyłem jegomość ów był w trakcie oględzin więźby.
Patrz pan - powiedział na powitanie i kazał mi stanąć przy ścianie i spojrzeć wzdłuż "koźlyny" (tak nazywał więźbę) - pokręcone kozły.
O cholera, rzeczywiście. Nigdy nie spoglądałem od dołu tylko z boku i nie widziałem tego.
- No i co teraz?
- To się zdarza. Trzeba będzie prostować koźlynę.
- Acha, czyli dobrze - odetchnąłem z ulgą
- Czyli trzeba dopłacić. A dlaczego końcówki kozłów nie docięte i nie ma deski czołowej?
- Myślałem że to robota dekarzy – nieudolnie próbuję blefu
- Ha! Ha! Ha! - roześmiał się w odpowiedzi pan - a kto robił koźlynę?
- Ci co stan surowy
- No to niech panu obetną te końcówki. I niech pan sobie ociepli kawałek ściany szczytowej do której dochodzi dach garażu i zrobi ścianki lukarny.
Czuję kłopoty. Gdzie ja teraz kogoś znajdę do takich dupereli?
Potwierdzamy termin (początek sierpnia) i cenę (z "dodatkami" wyszło i tak wyraźnie taniej do Załogi G) i rozstajemy się.
Marketingowiec oczywiście wykręcał się od obcięcia krokwi twierdząc to robota dekarzy bo to oni odmierzają sobie wszystkie wymiary dla pokrycia dachu i rynien. Hmm, byłem podobnego zdania więc wolę żeby zrobione to było dobrze przez dekarzy. Ocieplenie fragmentu ściany szczytowej i wykonanie ścianek bocznych lukarny z lekką obawą zostawiam sobie - mam 2 lewe ręce i boję się że coś spieprzę.
Czuję że zbliża się ta chwila której się obawiałem - muszę zrobić na budowie coś samemu. Oj, chyba będzie ciężko...
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia