Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    19
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    22

Z pamiętnika inwestora


Heath

740 wyświetleń

Rozdział X czyli Jak powstawał dach vol. II

 

 


Jest połowa lipca, do wejścia dekarzy zostały 2 tygodnie. Wybieramy się na krótki urlop na Słowację i chcąc mieć pewność że wszystko jest załatwione i zgrane, dzwonię jeszcze z granicy do majstra czy dekarze się nie rozmyślili i do tartaku czy łaty będą na czas. Wszyscy potwierdzają terminy, więc spokojnie mknę zanurzyć spracowane kości w termach. Za tydzień telefon: „Będziemy szybciej, pan załatwia łaty i dachówki”. A niech to szlag! Musimy wracać wcześniej żeby przygotować wszystko pod dekarzy, ostatni weekend urlopu stracony. W hurtowni dachówki i reszta dachowych gadżetów już czeka, tylko w tartaku coś kręcą że nie wiedzą czy zdążą z łatami. W końcu wymuszam na nich obietnicę że przywiozą je na czas.

 


No dobra, pora sprawdzić na co mnie stać. W sobotę rano dziarsko zabieramy się za robotę.

 


Płyta OSB na ścianki lukarny – jest!

 


Folia wiatroszczelna i styro – jest!

 


Pilarka do przycięcia płyt – jest!

 


Gwoździe, młotek, linijka – jest!

 


Dwie wprawne ręce i gibkie ciało – emmm, zaraz okaże się.

 


Szybkie i precyzyjne przycięcie płyt obudziło wiarę we własne siły. Teraz wystarczyło jedynie przybić je do konstrukcji lukarny, założyć na nie folię i przykręcić styro. Taaak, łatwo powiedzieć. Płyty okazały się cholernie ciężkie, trudne w manewrowaniu i cały czas sypały się z nich wióry do oczu. Jakby tego było mało, ciężko było operować młotkiem, przeciskając rękę w gąszczu krokwii i jętek. Najgorsze jednak było to że musiałem balansować z płytą na jedynej łacie pozostawionej na więźbie przez Załogę G. i musiało to wyglądać nieciekawie bo po chwili Aga zaczęła drzeć się z dołu: „Złaź natychmiast bo się zabijesz!!! Zostaw to fachowcom!! Daj zarobić Polakowi!”. Wiedziony instynktem samozachowawczym postanowiłem szybko skorzystać z dobrych rad. Dobiłem tylko płyty do słupów i resztę zostawiłem dekarzom, niech się sami męczą.

 


No to zostało tylko przyklejenie styro do kawałka ściany do której doklejony jest garaż. Udaję się do hurtowni moją furką - sedanem celem zakupienia czterech paczek styropianu. Kiedy podjechałem pod magazyn Pan Wydający trochę się zdziwił. Położył styro koło mnie i zapytał:

 


- Tym samochodem pan to zabiera? A zmieści się to panu?

 


- A dlaczego nie?

 


Pan Wydający tylko wzruszył ramionami i poszedł sobie bo zbliżała się godzina zamknięcia hurtowni. Rozpiąłem paczki i zabrałem się za ładowanie płyt do samochodu. Pierwsza paczka ledwie wlazła do bagażnika. Hmm, zostały jeszcze trzy. Zaczęło mi się robić gorąco, bo wszyscy zaczęli się na mnie gapić. Drugą paczkę z trudem upchnąłem z tyłu po złożeniu siedzeń. Przy trzeciej modliłem się żeby chociaż ona weszła cała. Udało się, ale nic nie widziałem w lusterkach, szybach bocznych i tylnej, a nad głową i na kolanach miałem po jednej płycie. Jechałem tak bocznymi dróżkami z trudem zmieniając biegi i kompletnie nic nie widząc oprócz drogi przede mną. Ostatnia paczka została na portierni, musiałem przyjechać po nią później.

 


Klejenie do ściany przebiegło sprawnie, na szczęście bo już miałem dość wrażeń tego dnia.

 

 


W poniedziałek rano przyjechali dekarze, niestety nie było jeszcze łat i deski czołowej. Chłopaki w godzinę zrobili co się dało (w tym ścianki lukarny) i zaczęli się wściekać bo nie mogli ruszyć dalej. Wtedy dopiero zrozumiałem jaki to luxus nie martwić się o dostawy tak jak to było z Załogą G, która koordynowała sobie sama na kiedy i co ma być dowiezione. Nie zliczę już ile telefonów do tartaku wykonałem tego dnia, ile razy przekładano godzinę dowozu, ile przekleństw posypało się na moja głowę, jednak koniec końców ok. godz. 13tej łaty wreszcie dojechały, a chłopaki ostro zabrali się do roboty. Kiedy przyjechałem po południu, majster najpierw puścił wiązankę pod adresem poprzedniej ekipy - za postawienie nierównej więźby, a potem zwijając się przypomniał sobie że … zabrakło łat!!! Myślałem że mnie szlag trafi!! Ilość jaką mi podał do zamówienia była na styk, a kilka połamało się lub były za krzywe no i zabrakło. Teraz to ja ulżyłem sobie na nich i opierdzieliłem ich dlaczego podali mi za mało i dlaczego dopiero teraz mi mówią?? Na tartak nie ma już co liczyć, muszę poszukać po składach drewna, tylko jak ja to przewiozę?? Na jutro rano muszą być! Na szczęście dekarze znają miejsce w Mieścinie gdzie można kupić łaty od ręki, zostało mi tylko znaleźć odpowiedni pojazd. Oddam królestwo za Żuka!!! Albo Nyskę!! Na szczęście Dobrzy Ludzie poradzili mi żeby udać się na postój taksówek bagażowych. Że też sam na to nie wpadłem Wskakuję zdyszany do Lublina i „do składu drewna proszę”, a taksówkarz na to że skład o tej godzinie już zamknięty. No to pięknie. Co teraz? Po namyśle umawiam się na ósmą rano pod składem. Rano, na szczęście łaty są, taksówkarz też. Transport kosztował mnie tyle samo co te 8 łat, ale trudno się mówi. Po rozładowaniu szybko maluję je impregnatem i z ulgą jadę do roboty. Po południu widać już pokrytą część dachu. Piknie!

 


Robota szła ekipie szybko. Jeden latał z dachówkami, drugi docinał dachówki i wyginał blachę, trzech było cały czas na dachu a majster koordynował wszystko z dołu. Wszystko równo i elegancko, całość zajęła im niecałe sześć dni.

 


Ostatniego dnia zajeżdżamy a tam … majster dekarzy gawędzi sobie w najlepsze z … Marketingowcem. Humory świetne, wręcz chciało by się powiedzieć: „Siedzą, piją lulki palą, hi hi, ha ha, hejże hola, ledwie karczmy nie rozwalą”, tak im wesoło było.

 


- Pogadaliście już sobie Panowie na temat więźby? – zapytałem ostro, bo nie miałem zamiaru odpuszczać tej sprawy.

 


- No tak, trochę nam nie wyszło – przyznał Marketingowiec

 


- Szkoda tylko ze ja muszę do tego „trochę” dopłacać.

 


- A to trzeba było mówić, zobaczylibyśmy co się da zrobić – odparł Marketingowiec.

 


- @#!*$# - pomyślałem w duchu.

 

 


Na szczęście dach był już skończony i dekarze kończyli sprzątanie. Humor pomału mi wracał. Obejrzałem cały dach, wszystko równo, jak pod sznurek. Wchodzimy na górę i oglądamy nasze okna dachowe. Okno w łazience wydaje nam się coś za wysoko. Nawet stając na palcach nie dam rady dosięgnąć do klamki w górnej części okna. Co jest??!!! Aga już szykuje się do opierdzielenia ekipy, kiedy ja tknięty przeczuciem biorę projekt i ... rzeczywiście okno ma być na takim poziomie!! Nie zauważyliśmy tego wcześniej, bo inne okna są dużo niżej, to jedno jest tak ustawione ze względu na zabudowę rur pod ścianą. Motyla noga!! Trudno, musi już tak zostać.

 


Rozliczam się z dekarzami i czuję ulgę. Plan na pierwszy sezon wykonany. Nawet nieźle poszło…

 


Nurtuje mnie tylko jedna myśl: co ja teraz ,cholera jasna będę robił do wiosny??

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia

Gość
Add a comment...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.



×
×
  • Dodaj nową pozycję...