ELFOWE opowieści
I love you urzędników
nie kłamię!!!!
dzisiaj przekonałam się, że odrobina ludzkiej życzliwości i wszystko da się załatwić.
Dzień mijał jak co dzień od 10 tygodni. Ciężka pobudka o 7.30 choć z łóżka wypełzłam dopiero o 9.30. Sniadanko i sprzątanko. Po 12 pojechałam na rehabilitację (jest dobrze, coraz lepiej), a potem do Bastka. Wzięłam swoją mother bo ona jedyna nie widziała jeszcze naszego kawałka ziemi, a przecież miałam dziś odebrać mapkę od geodety, a stamtąd do raju już tylko kawałek.
Przy okazji zrobiliśmy sobie rundkę krajoznawczą i pojechaliśmy we trójkę do Zakładu Komunalnego. W końcu mapkę od nich już mamy, wiemy dokąd jest woda, ale architekt dopatrzył się braku zapewnienia dostawy tejże i przy okazji mieliśmy takie pisemko załatwić. W komunalce zastaliśmy 3 pracowników. Bardzo miła i pomocna pani (pierwszy raz ją na oczy widziałam) od razu skojarzyła moje nazwisko, wiedziała gdzie szukać dokumentów i potwierdziła brak dokumentu, o kórym mówił pan Paweł. Kazała wypisać na miejscu kwit i zrobi nam to na wtorek. W dokumencie oczywiście pytania w stylu ilość pobieranej wody, powierzchnia zielona wokół zabudowy itp. Najbardziej zastanawialiśmy się nad odpowiedzią na pytanie " Przeznaczenie wody" no cóż Seba wymyślił "pitne" co wywołało- nie wiedzieć czemu- śmiech urzędników. Podpowiedzieli "bytowe" i dodali, że czasami moglibyśmy się też myć
no fakt jakoś nam z głowy wyleciało. Dalej ciała dałam ja. Przy pytaniu "sposób przyrządzania wody" chciałam wpisać czajnik bezprzewodowy, ale się okazało, że nie o to chodzi w tej kwestii
Następny postój naszej wycieczki to już był urząd gminy. Tu też oczywiście już od progu powitały mnie nasze ukochane panie. Widziały mnie pół roku temu, a od razu mnie skojarzyły. Nie myślcie, że taka ze mnie żyła, że zostawiam po sobie taki znak, że wszyscy wiedzą kto ja. Nie, nie. I prawdę mówiąc trochę mnie ta "wieść gminna" przeraża. Nawet pokochać się głośno nie będzie można w tym domu, bo sie po wsi rozniesie No ale na razie same plusy tej sytuacji. Okazało się, że plan zagospodarowania już się uprawomocnił, więc faktycznie papierkowa machina może już nabrać niezłego rozpędu. Jak zapytałam o wypis i wyrys z planu to sie babeczki za głowę złapały mówiąc "na co wam koszty. 140 zł to kosztuje, a można i bez tego. W starostwie Wam źle powiedzieli" Na potwierdzenie swoich słów zadzwoniły jeszcze do starostwa (i jak tu ich nie chwalić) i pozostawiły tą kwestię ostatecznie architektowi, no bo jak on się uprze, że mieć musi to juz rady nie będzie. Starostwo żadać nie będzie, bo mają ten plan już u siebie to sobie zajrzą.
Potem w strugach deszczu pojechaliśmy na działeczkę. Seba pokazał mamie gdzie będzie nasz salon, a gdzie schody na górę. Gdzie kosz na śmieci i jaki widok będziemy mieli w sypialni. Ja siedziałam w aucie, bo oczywiście założyłam białe klapeczki..... baba na budowie. Zagalopowałam się. Baba na szczerym polu z budową w dalekim tle.....ale w błotku
U geodety poszło gładko. Życzył nam powodzenia i pożegnaliśmy się do momenty tyczenia budynku. Kupka z kaską oczywiście zmalała. Na razie nieznacznie (całe szczeście). Niestety do Atrium już nie pojechaliśmy, no bo i po co skoro dopiero we wtorek będziemy mieli ostatni papierek.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia