Harce na górce, czyli jak Ofca ze Smokiem chatkę budowali
Prędko, prędko baśń się baje,
Nie tak często tramwaj staje...
(kto czytał dzieła naszego klasyka, hrabiego Fredry, będzie wiedział, jak to w oryginale brzmiało )
Czas kontynuować naszą opowiastkę, haniebnie przeze mnie porzuconą na wiele długich dni:
AKT II
Żyli tak sobie Smok z Ofcą kątem u Teściów, ni to w zbytku, ni to w biedzie, a dnie upływały im na rozkosznej sielance... Khem... No może niezupełnie...
Jak pamiętacie zapewne z poprzedniego odcinka zostawiliśmy naszych bohaterów z zasępionymi minami i brakiem koncepcji do dalej. Nie chciałbym psuć Wam zabawy z czytania (?) zdradzając, co się stanie za kilka kolejnych stron, ale chyba nie będzie to aż tak wielkim spojlerem, szczególnie dla tych, spośród Was, którzy śledzą moje rozterki na łamach Grupy Piaseczyńskiej, którą niniejszym gorąco pozdrawiam, jeśli powiem, że stan antykoncepcyjny utrzymuje się po dzień dzisiejszy, czyli, pi razy drzwi, ok. 3 miesiące.
Nie wiem ilo-krotnie złożone było to poprzednie zdanie, ale na pewno zbyt wielo.
Nie jest oczywiście tak, że siedzimy od tych trzech miechów nad tą nieszczęsną świeczką i rozmyślamy. Burza mózgów i innych organów trwa nieprzerwanie a nawet zdaje się wzmagać z każdym dniem. Galopada moich, coraz bardziej desperackich, myśli na pewno przybiera już tempo i chaotyczność przy której huragan to poranna bryza na tarasie hotelu Bryza w Sopocie.
Nie chciałbym Was zanudzić, więc w skrócie było tak:
- przejrzeliśmy 10000000 projektów (znam chyba już wszystkie dostępne w necie) - żaden nie podobał się Pani Małżonce. Czemu mnie to nie zdziwiło?
- decyzja zapada zrobienia projektu indywidualnego.
- cena zaproponowana przez przyjaciółkę żony (sic!) wywołuje u mnie długotrwały nieżyt żołądka
- znajduje nieco tańszych moich znajomych (Jula i GIerałta), choć nieżyt powraca za każdym razem jak pomyślę sobie, ile im płacimy... (przepraszam - zaraz wracam... aaaa!)
- projektanci robią wstępną koncepcję na naszą działkę (20x60)
- pojawia się możliwość zamiany na działkę bardziej wymiarową (30x40), z której korzystamy i przestawiamy Rysowniczych na nowe tory
- Rysowniczy robią nam ładny dom, poprawiają, spotykamy się kilka razy, koncepcja już dograna, teraz tylko wyprasować szczegóły i jedziemy
- zamiana okazuje się jednak niemożliwa z powodów rodzinnych
- drę włosy z głowy, wstrzymuje projektantów
- zamiana jednak możliwa... chyba...
- zamiania niemożliwa..
- chcemy zamiany
- nie chcemy zamiany
- chcemy ale jest niemożliwa
- ja nie chcę
- Ofca chce
- odwrotnie
- jest możliwa, ale my już nie chcemy
- jest możliwa, my chcemy, Rysownicy znów kreślą
- jednak nie... aaaaaaa!!!!
No i tak to trwa do dziś. Wciąż nie wiem, na której działce zbudujemy dom. Rysownicy są na stand-by. Jest fajnie
Do tego dochodzą problemy z technologią budowy. Miał być prefabrykowany keramzytobeton z Praefy. Wstępne wyceny wywołały u mnie ostrą wyspykę (nie dożyję końca tej budowy, to pewne - zamurują mnie w ścianie jak budowniczych Wielkiego Muru). No i od tygodnia czytam wszystko ( i jak mówię wszystko, to właśnie to mam na myśli), co napisano o technologii stawiania ścian. Mam wrażenie, że w ten sposób ratuje resztki psychicznej równowagi - czekanie, aż rozwiąże się kwestia lokalowa bezczynnie niechybnie pogrążyłoby mnie w otchłani obłędu... I tak mam wrażenie, że niedługo zgarnie mnie z ulicy w samej piżamie i różowych papuciach-świnkach patrol Straży Miejskiej i odwiezie na Sobieskiego śliniącego się i bełkoczącego "silikaty... silikaty? nieee... tylko keramzyt, mówie, tylko keramzyt... a może Ytong? taaakk! Ytong taki ładny, biały... i taką cienką ma spoinę... no ale silikaty też..."
Dobra... Teraz jest cięcie i na czarnym ekranie pojawia się napis "Dzień dzisiejszy"...
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia