Harce na górce, czyli jak Ofca ze Smokiem chatkę budowali
Zadziwające - ilość mojego pisania w dzienniku jest odwrotnie proporcjonalna do postepów czynionych na samej budowie. Gdy dom był jedynie mglistym konceptem w naszych zamulonych mózgoczaszkach to wena wespół z natchnieniem męczyły mnie przeokrutnie. Jak pierwszy kroki stawialiśmy, to jeszcze znajdowałem w sobie, od czasu do czasu oczywiście, ochotę na pisaninę. Odkąd zaś budowa ruszyla na dobre, mury się pną a kasa znika jak kampfora, to jakoś pisanie straciło dla mnie urok...
No ale skoro jestem i tak uwiązany w biurze, podczas gdy openSUSE sobie ściagą uaktualnienia wszystkich pakietów (nota bene polecam Wam wszystkim wysiadkę z Billowego matriksa i dołączenie do Real Worlda wolnych ludzi z Wolnym Oprogramowaniem : ) ) i niewiele tu mogę robić, to może jednak jakiś mały apdejt zaplołduję :)
Otóż moi mili, przerwałem opowiadanie przed week 3, w którym miałem rozkładać kanalizę...
Hmmm...
Najpierw może pouczająca opowiastka o psie sąsiadów, jakże słodko wabiącym sie Neron. Przesympatyczne to psisko marki Braque d'Auvergne (czyli po naszemy frąsuski łyżew) bardzo, ale to bardzo lubie sobie biegać. Nie lubi zaś wracać. Szczególnie jak się go woła, to dostaje spida i byle dalej, cztery łapy psa unoszą w świat. W owych czasach nie byliśmy jeszcze odgrodzeni od sąsiadów, od których kupiliśmy naszą działkę, czyli właścicieli psa. Który to hasał sobie po naszej działce, robił kupy i kradł smiecie. Znając jego umiłowanie wolności, jak tez umiłowanie jego właścicieli do niego, uprzedzalem WIELOKROTNIE i DOBITNIE moją szanowną i kochaną ekipę, że trzeba mieć pilne na sobakę baczenie, bramę (mojej właśnej konstrukcji) zawsze zamykać, bowiem ucieczka canisa lupusa oznczać będzie bardzo duże kłopoty, z wywrotką całej budowy włacznie (rozwścieczeni właścieciele odetną nam po prostu prąd).
Tydzień było dobrze. Po tygodniu spotykam sąsiada (całe szczęscie, że nie sąsiadkę, bo sąsiad spokojniejszy), który informuje mnie, że dnia poprzedniego pies był zniknął, zrobiwszy użytek z mojej osobistej bramy.
No dramat. Żona Ofca w ryk (no bo zaraz odetną prąd itp.) Cała rodzina do samochodów i nuże po okolicy szukać wrednego kundla. W rych idą drukarki i kserokopiarki, cała okolica pokrywa się rozpaczliwa makulaturą - oddajcie nam psa, a Was ozłocimy!
No dobre - nie ma co przedłużac historii. Pies się znalazł (na Bielanach, a co!), kosztowało to parę złotych znaleźnego.
Ale po co Wam to opowiadam? Co to ma wspólnego z budowaniem?
Otóż jest to piękna ilustracja sposobu i jakości myślenia braci budowlanej. WIEDZIELI, że psa trzeba pilnować, bo jak zwieje, to będzie kęsim. MIELI do mnie telefon. Co więcej - WIDZIELI JAK TEN PIES UCIEKA!!! I ŻADEN NIE ZADZWONIŁ!!!
Mówią potem z rozbrajającą szczeróścią - Panie Marcinie, toć my go wolali, ale nie chciał przyjśc.
Nie no - jak nie chciał przyjść to rozumiem, nie ma sprawy... Oczywiście - tez bym się odwrócil i zająl swoimi sprawami.
Anyway - czaicie? Budowlaniec nie myśli tak, jak Wy. Trzeba zawsze o tym pamiętać. Tak jak z dzieckiem. Nie znasz dnia, ani godziny...
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia