Indywidualna "Stodoła"
Może jestem kobietą nietypową, a może kobiety tak nie mają... W każdym razie mężczyźni w pewnym wieku stają przed poważnymi wyborami, które mają odpowiednie konsekwencje dla drugiej połowy:
- szybki sportowy samochód lub extra motor – statystyki wypadków drogowych są nieubłagane,
- nowa żona – na to się stanowczo nie zgadzam,
- sporty ekstremalne – dla lwa kanapowego to proszenie się o zawał,
- nowy dom – wszyscy wiedzą, co to oznacza na etapie budowy…
Generalnie jednak, stając przed wyborem najbliższej przyszłości postawiłam na budowę domu i mały romans z gitarą. Inne romanse na szczęście udało się wykluczyć
Po kilku miesiącach szukania działki usłyszałam, że jeśli tak ma wyglądać budowa domu, to lepiej się za to nie zabierajmy. Potem usłyszałam to zdanie po pierwszej mapce do celów projektowych, która do tychże celów jednak się nie nadawała, po rozmowie z wodociągami, kiedy rura w naszej drodze nie mogła zostać „naszą” rurą i po wizycie geodety, który wysnuł fantastyczną wizję kilku wizyt po kilkaset zł każda.
A nie wyszliśmy jeszcze z fazy projektowania…
Swoją drogą to nawet się cieszę z tych tzw. „kłód”, które na razie – o czym Małżonek jakoś nie wspomina – są ledwie patyczkami, słomeczkami maleńkimi. Po lekturze innych dzienników budowy mam już koszmary, więc taki malutki trening powinien Małżonka nieco uodpornić.
Widzę zresztą pewne symptomy poprawy: wybraliśmy system ogrzewania, oczyszczalnię, ekipę budowlaną, wszyscy się na razie ze sobą dogadują i kooperują w imię naszej jasnej przyszłości.
Zdecydowaliśmy się, po przejrzeniu setek gotowych projektów, na projekt indywidualny.
Decyzja nie wynikła z naszego nonszalanckiego podejścia do wydatków. Chcemy wybudować domek na miarę naszych oczekiwań (no, na Malediwy jednak się nie przeprowadzimy, więc może „najbardziej zbliżony do naszych marzeń w dostępnych okolicznościach przyrody” Mamy gdzie mieszkać, nie cierpimy na brak metrażu, ale zapragnęliśmy widoku na las, kawałka ziemi, gdzie można coś posadzić i czekać aż wyrośnie, i kawy o poranku na słonecznym tarasie.
Już na etapie działki doprowadziliśmy lokalnych pośredników na skraj rozpaczy. Idealna działka budowlana w naszej okolicy ma 5 arów, jest płaska i łysa i jest gdzieś na obrzeżu miasta wciśnięta pomiędzy szereg podobnych działeczek. A my zażyczyliśmy sobie przestrzeni, drzew, urozmaiconej rzeźby i jak najmniejszej liczby sąsiadów. Znaleźliśmy od razu mnóstwo ofert –100 - 300 km od miejsca pracy. Zawsze można zacząć pisać książki, ale póki co zdecydowaliśmy jednak zatrzymać dotychczasowe źródła utrzymania i poćwiczyć trudną sztukę kompromisu. Dobry dojazd zrównoważył kilku sąsiadów od zachodu (z koszmarkiem w narożniku naszej działki) i północy. Łąka i las za płotem zrekompensowały brak urozmaiconej rzeźby, a malownicze krzaczory i dzielnie rosnące brzózki w przyszłości będą „zadrzewieniem”. Za to mamy 24 ary do rozpędzania się.
Potem zamarzył nam się dom w nowoczesnej architekturze, bez balkonów, ozdobnych łuków, skomplikowanych płaszczyzn dachowych i wymyślnej bryły. Wnętrza miały być wysokie, pełne światła z oknami od dołu do góry. Niestety katalogi gotowych projektów zdominowane są przez bardzo sympatyczne, malownicze domki, które choć bardzo ładne, to jednak zupełnie do nas nie pasowały. Dodatkowo, ja – wredna baba, oświadczyłam, że nie chcę mieć kuchni połączonej z salonem. Chcę zostawiać w zlewie brudne gary, gotować kipiące rzeczy i wylewać lepkie substancje na kuchenną podłogę 90% projektów ma kuchnię w salonie (salon w kuchni). Wiem, wiem – będziecie mnie przekonywać o tym, jak skorzysta moje życie rodzinne itp. Przyznaję Wam rację, ale jednak wolę ukryć sobie kuchnię za załomkiem/filarkiem/ścianą, tak jak chcę mieć schody jako element wystroju wnętrza, a nie ukryte w ciemnej klatce schodowej.
Od razu przyznam, że nie wszystko udało się perfekcyjnie. Spiżarnia wyszła nam np. od południa, ale ponieważ w dzisiejszych czasach raczej przechowuje się tam puszki i słoiki zamiast wędlin wiszących u powały, postawiłam na położenie tuż przy kuchni, z łatwym dostępem z garażu.
Dom mógłby być większy lub mniejszy, bardziej w tę stronę lub w tamtą, mniej tu a bardziej tam, ale nam się podoba właśnie taki.
Gdy już zachwyciliśmy się oknem (tym po kalenicę) mój praktyczny zmysł zajęczał przygnieciony wizją mnie zwisającej z ramienia dźwigu z wielką szczotą w jednej i wiadrem w drugiej ręce. Ale zakochałam się w tym oknie i nie chcę z niego rezygnować. A Małżonek – o dziwo! – nawet znalazł dobre strony: „ Wiesz, kochanie… Jak już będziemy starzy i życie nam zbrzydnie to wtedy ja powiem do ciebie: chodź, umyjemy nasze okno”
Na dniach będziemy mieli wodę i prąd. Na wiosnę chyba ruszymy z koksem...
http://i50.tinypic.com/23qxjzb.jpg
http://i46.tinypic.com/2nlvmg9.jpg
http://i50.tinypic.com/19b48j.jpg
http://i49.tinypic.com/igw9q1.jpg
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia