Marjuchowe dylematy przy budowie Beaty.
No i tłukłem te deski.
W piątek dalej zbijałem blaty szalunkowe.
Zbiłem wszystkie, które mogłem, a resztę gdy odbiorę rysunek od projektanta(chyba dzisiaj)
W sobotę zacząłem znosić do wykopu przygotowane elementy i zbijać tak jak zaplanowałem.
Nie szło najlepiej sememu, ale około południa przyszedł brat i wtedy szło całkiem nieźle.
Najpierw zbiliśmy do kupy szalunek zewnętrzny. Potem za pomocą wężyka z wodą wyznaczyliśmy na wbitych podpórkach jednakowy poziom i przykręciliśmy do nich szalunek.
Zostało jeszcze trochę czasu,więc zaczęliśmy montować szalunek wewnętrzny podobną techniką.
Najpierw wszystko do kupy, a potem poziomowanie.
Skończyliśmy na zaszalowaniu salonu, komina i kuchni
Byłem nawet zadowolony z efektu pracy(wszystko się zgadzało, tylko jeden blat muszę dzisiaj skrócić o 5cm) i na odchodne chciałem brata poczęstować likierem pomarańczowym własnego wyrobu.
Powiedziałem gdzie stoi i miał sobie wziąć rozpoczętą butelkę.
On sobie wymyślił, że weźmie łyka i mi zostawi,bo nie chciał brać.
Po chwili wybiega i pyta co to jest?
Napił się środka na bazie ługu sodowego, którym czyszczę szybę w "kozie".
Do złudzenia przypominał likier pomarańczowy, pachniał przyjemnie, kolor ten sam, a butelka nieopisana
Na szczęście część udało mu się wypluć, ale zaraz pojechaliśmy na pogotowie a potem do Akademii medycznej.
Wyjdzie juto lub pojutrze a skończyło się na poparzonym przełyku
Muszą jeszcze sprawdzić jak reaguje na pożywienie, bo na razie głodówka
Mam straszne wyrzuty sumienia i już zawsze będę opisywał wszystko co nie jest w oryginalnej butelce.
Tak trochę mniej budowlanie,ale tak jakoś musiałem się wyżalić.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia