DB Pewnej Szalonej Rodziny
Sobota 1 sierpnia 2008 r.
Wrrrr! Ekipa nadal nie dotarła na budowę! Wykończę się nerwowo! To absurd jakiś, czuję się jakbym trwała w klinicznie toksycznym związku damsko-męskim, zamiast realizować (podpisaną miesiąc temu!!!) umowę z wykonawcą!!!!
Wyglada to tak:
Facet mówi, że przyjdzie w poniedziałek. Nie przychodzi.
Ja dzwonię, on nie odbiera telefonów. Piszę sms-y . Nie odpisuje.
Kiedy w końcu po dwóch dniach odbiera telefon, rzuca wymówką i mówi, że przyjdzie w środę. J
adę zobaczyć, co zrobił i widzę, że nic. Nie ma go, ani śladu najmniejszego po nim.
Dzwonię więc spytać co się stało. Facet nie odbiera. Dzwonię tak dla zasady przez trzy dni bez przerwy, żeby przypadkiem nie było, że nie zauważył tych sześćdziesięciu nieodebranych połączeń...
Kiedy mam już dość tej ciuciubabki, dzwonię w piątek wieczór, żeby powiedzieć mu, że to koniec, mam dosyć tego i niech spada – on, odbierając telefon, zaskakuje mnie, i zanim coś człowiek zdąży powiedzieć, dowiaduję się że jutro raniutko rozpoczynają. W pełnym wykrzykników i znaków zapytania milczeniu udało mi się zrobić malutką wyrwę – ok., to podjadę tam jutro i zobaczymy się osobiście...
Jedziemy w sobotę na działkę, a tam... wyschnięta od słońca, spękana niczym na pustyni ziemia, zero śladów ludzkiej bytności. Mówię nawet do męża, żeby w garażu sprawdził, czy nic nie jest przestawione albo co, jakiś śladzik choćby najmniejszy budowlanej bytności... NIC! Noż skurkowańcy jedni w mordę niemytą kopani!
Wysiadam, szlag mnie przecież trafi, porządny i nieodwracalny!
Nie po to wyszłam za mąż za porządnego faceta, żeby się teraz użerać z jakimś toksycznym typem! Dzwonię zatem z opieprzem ( bo tylko to mi zostało) , a gościu ....dla odmiany chyba ...zgadnijcie...nie odbiera! Po kolejnych dwóch dniach dzwonienia bez sensu w końcu wysłaliśmy sms- a – w stylu "wóz albo przewóz". Potem otworzyliśmy flachę różowego kalifornijskiego wina ( na osłodę duszy ) i typowaliśmy, jaka będzie reakcja Maestra. Bazując na moim kobiecym doświadczeniu ( odnośnie toksycznych typów ) i męskiej naturze mojego męża ( wiadomo – przypadłość w genach ) wypracowaliśmy cztery możliwości:
a) nie odpisze, tylko (jeśli mu zależy na tej robocie) przyjdzie w poniedziałek na budowę jak gdyby nigdy nic, jakby nigdy nic się nie stało, jakby nie było nieodebranych stu telefonów, czy złamanych obietnic;
b) odpisze, że coś mu wypadło, albo nałże w żywe oczy, powie że przyjdzie w poniedziałek i nie przyjdzie. Kołomyja zacznie się od początku;
c) nie odpisze, obrazi się i zniknie na wieki z naszą zaliczką;
d) oddzwoni, przeprosi, spotka się z nami, rozliczy z zaliczki i jeśli mu na robocie zależy, poprosi o cierpliwość, bo musi np. skończyć poprzednią fuchę, lub, jeśli mu na robocie u nas nie zależy, powie że sorry nie da rady w tym terminie i do widzenia.
Moim zdaniem ( i jednocześnie pobożnym życzeniem ) bardzo prawdopodobna jest wersja a). Tak mi mówi kobiecy instynkt. Oczywiście zdecydowanie wolałabym wersję d), ale nawet ja wiem, że takie zachowanie u samca, jest niespotykane i gdyby wystąpiło, ze zdumienia wytrzeszczyłabym gały. Może nawet nie uwierzyłabym, mimo, iż sama ten wariant wymyśliłam. ( No ok., wymyśliłam go dla porządku, żeby nie było, że tak z góry dyskryminuję facetów ).
Wersja b) i c) jest równie prawdopodobna, co wersja a), jednak b) jest tak przerażająca, że nawet nie chcę o niej myśleć , a wersja c) nie posuwa nas ani o krok dalej. Trudno powiedzieć, którą z nich wybrałabym, gdybym musiała. To jak wybór między nagłą szybką śmiercią, a powolną męczarnią w katuszach. W pierwszym przypadku może mniej boleśnie, za to nieodwracalnie i definitywnie, w drugiej natomiast użerać się trzeba okropnie, jednak zawsze jest nadzieja, że może coś zmieni się na lepsze...
Jak będzie czas pokaże. Tymczasem pewne są tylko podatki i jutrzejszy kac...
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia