DB Pewnej Szalonej Rodziny
Jeszcze o sobocie 28 marca 2009 r.
Zaczęło się tak: bladym świtem, koło wpół do dziewiątej, otworzyłam zaspane ślepia i na ledwie obudzonych gałkach ocznych poczułam ostrze świetlistego miecza... Moje patrzałki, po prawie siedmiu miesiącach jesiennej szarugi i zimowych ciemności całkiem odwykły od takiej intensywności światła. Po chwili, gdy impuls dotarł do mózgu (też jeszcze zaspanego) poczułam ekspolozję radości w głowie: Yuuuhuuuu wiooooosna!!!! Słońce!!!!!!!! nareszcie!!!!! W te pędy, tygrysim niemal skokiem , wyskoczyłam z wyrka i poleciałam wywlec resztę zombiowatej rodziny z łóżek. WIOSNA!!!!! Jedziemy na działkę!!!!!!! Swetry, kalosze, wiatroodporne kurki, termos z gorącą herbatką, kanapeczki, 2 małe fogi , sekatory, klucze od garażu, acha młodemu zapasowe buty, ok., młodej też, bo gliny tyle na działce będzie, że potem nic tylko gliniane garnki z dywaników samochodowych formować No to gotowi ( w 20 minut :0 ), więc komu w drogę, temu (jak to mówią ) trampki z Grudziądza
Pojechaliśmy. Po drodze wstąpiliśmy do sąsiada, zapytać, czy nie pozwoliłby nam jakich chaszczy przy granicy z jego strony wyciąć. Na co on uradowany stwierdził, że właśnie dzisiaj, z uwagi na pogodę, planował wyciąć to drzewo, co nam na plot (przyszły) pochylało się będzie. Super! Jasnowidzenie normalnie miałam. Marzyłam o tym, żeby ściąć to drzewo. I nie tylko to Las lasem, wszystko fajnie, ale ja bym chciała jakieś kwitnące krzaki też na działce mieć. A te, niestety, wymagają trochę słońca do wzrostu. W cieniu to świetnie dzikie jeżyny i chaszcze różne rosną. Niekoniecznie ozdobne. Żeby nikt tu mi nie pyskował, że leśne jeżyny są dobre, to od razu mówię, że u nas na działce jeżyny składają się z kilkumetrowych pędów i samych kolców. Czasem parę rachitycznych liści na tym się uświadczy, a jak z łaski pańskiej trafi się owoc albo dwa, to psiary takie niewyrośnięte i krzywiące gębę, że szkoda gadać... Za jeżyny zatem dziękujemy.
Tak więc, wracając do sprawy pozyskiwania światła słonecznego, we trójkę dzielnie kilka godzin zasuwaliśmy. Sąsiad ścinał drzewo i potem odcinał gałęzie i ciął pień na klocki. Sopelkiewicz ładował te klocki na jeden stos do wywiezienia, a ja targałam gałęzie do jaru, gdzie sobie grzecznie poleżą do lata i jesieni, aż przeschną. Potem je porąbiemy na ognisko. I jesienne duszonki
Oto fotki z cyklu przed i po:
Kto znajdzie różnicę? ( podpowiedź – należy liczyć pnie )
Przed:
http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/s/2/1/8/43893379_d.jpg
po:
http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/s/1/6/6/43893421_d.jpg
I w innej części przed:
http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/s/8/1/8/43893430_d.jpg
i po:
http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/s/6/4/2/43893433_d.jpg
A jakby ktoś miał wątpliwości to te ścięte drzewa oczywiście owocowe były
W czasie gdy my pracowaliśmy, nasze dzieci oddawały się swojej ulubionej rozrywce, czyli:
a) grzebaniu w piasku ostrym,
b) łowieniu żab z rowu (kosztem wody w kaloszach)
c) budowie mostku z patyków i desek nad jarem wypełnionym błotem i gnojówką ( to dopiero adrenalina )
d) produkcji specjalnego kleju ( receptura młodej, określona jako ściśle tajna, z tego co mi się udało podejrzeć - głównym składnikiem była rozmiękczona roztopami żółta glina, piasek podsypkowy i grudki cementu. Tajemnica zapewne tkwi w stopniu zmącenia brudnej wody z rowu ) Kleili tym połamane pustaki ceramiczne i, wierzcie mi, nieźle się razem trzymało Jak nam braknie zaprawy, zwrócę się do córeńki
Potem młody zniknął mi z oczu, młoda zaraportowała, że poszedł do lasu. Sam. Nie miałam czasu się martwić, bo tu kolejne drzewo właśnie leciało, przemknęło mi tylko przez myśl, że śniegu już nie ma, zatem jest szansa, że dziki nie są już takie wygłodniałe i nie zaatakują człowieczego dziecka... Jak się potem okazało, mój spokój był jak najbardziej uzasadniony. Dziecko bowiem wróciło trochę bardziej umorusane i podrapane, niż zwykle, ale za to w jednym kawałku J W dodatku z daleka już wielkim głosem wołało, że przyniosło mi z lasu pierwiosnka. Od razu pomyślałam, jak tu opiep...yć młodziaka, nie urażając jego synowskich uczuć, kochany przecież, że o mamusi pomyślał i kwiecie jej nosi, ale jakiż ma sens zrywanie leśnych kruchych kwiatków? Przyroda zniszczona, a pożytek wizualny niewielki i krótkotrwały. Już nabrałam powietrza, aby wygłosić dyplomatyczne przemówienie..., lecz spojrzałam na wyciągnięta, umorusaną dłoń synka i zatchnęło mnie z wrażenia! Nie doceniłam własnej latorośli! Na otwartej dłoni widniała kwitnąca sadzonka pierwiosnka, razem z korzonkami i bryłką leśnej ziemi!!!! Jakie ja mam mądre dziecko! Młody wytłumaczył mi, że specjalnie wykopał dla mnie „krzaczek”, żeby go na działce posadzić, on ogrodnikiem przecież chce być ( w tym miesiącu Ostatnio chciał być konstruktorem, a wcześniej...supermanem ) Zapytany, czym wykopał tę roślinkę, odpowiedział, że paluszkami. No fakt, iście gotycki miał manicure Ostatecznie sadzonkę zabrałam do domu, bo działka do orania przeznaczona i nie ma na niej miejsca dla wątłego kwiatuszka. Posadzony w doniczce i wystawiony za okno, co by szoku termicznego po zimie w lesie nie dostał, odżył w ciągu zaledwie jednego dnia! I teraz żółciutko uśmiecha się do mnie za kuchennego okna.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia