DB Pewnej Szalonej Rodziny
Wtorek, 19 stycznia 2010 r.
Będzie o prądzie.
Uprzedzam, że niektóre szczegóły mogą być drastyczne….
Z gatunku tych mrożących krew w żylakach…
Staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami wewnętrznej instalacji elektrycznej, której mózgiem jest ta oto piękna skrzyneczka:
http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/x/8/7/5/52913150_d.jpg
Losy serca na razie są nieznane… Będzie o tym później.
http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/x/7/6/5/52913154_d.jpg
A to co kryje się pod niewinnie wyglądającą obudową
http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/x/0/6/8/52913146_d.jpg
i zbliżenie:
http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/x/3/7/0/52913132_d.jpg
pierwsze moje skojarzenie to Zabójcza Broń i Mel Gibson rozbrajający bombę w sedesie, na którym siedzi Danny Glover – który kabelek przeciąć?
Ku własnej blond pamięci:
Brązowy kabel to fazowy
Niebieski kabel to neutralny
A żółty to ochronny
Mam nadzieję , że ta wiedza NIGDY nie będzie mi potrzebna…
http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/x/7/8/4/52913067_d.jpg
a to ma być co miesiąc sprawdzane, czy coś takiego… Ale to chyba nie ja?
W ogóle to ja oświadczam wszem i wobec, że prądu:
Primo: nie rozumiem
( bo jak to tak, że on w tych kablach płynie, co to za materia jest? Nie widziałam prądu na oczy więc nie bardzo umiem w niego uwierzyć. Ja szkiełko i oko jestem. Zresztą z innymi rzeczami mam ten sam problem: na przykład jak działa fax? O telewizji i Internecie, zwłaszcza bezprzewodowym nawet nie mówię. Działanie faksu nawet kiedyś, jeden zaprzyjaźniony facet próbował mi wytłumaczyć, ale się poddał. Widać uznał że lepiej ze mną zatańczyć, niż tracić czas na na tłumaczenie mi jak krowie na miedzy. I tak za Chiny Ludowe tego nie zrozumiem! Co nie znaczy że nie zamierzam używać…
Secundo: boję się.
(jako panna, samodzielna młoda singielka, wybite korki zmieniałam ubrana w gumowce (tak, tak święte różowiaki ) i gumowe żółte rękawice do szorowania muszli klozetowej (całkiem możliwe, że to były rękawice z przeznaczeniem do zmywania naczyń, ale ja jestem nienormalna i zawsze lubiłam myć gary i tylko gołymi rękami. Zboczenie takie. A na dowód, że szurnięta masochistka ze mnie, jakieś dwa lata po ślubie kupiłam sobie zmywarkę. Widać za dużo szczęścia miałam, albo co… No ale dygresja w dygresji mi się zrobiła, normalnie zamotałam się kompletnie….) ) Tej gumy tyle na sobie miałam, bo gdzieś wyczytałam, że to chroni… Na szczęście nie miałam zbyt wielu okazji testować tego stroju ochronnego i mocy jego działania, bo dość szybko wyszłam za mąż i odtąd w razie awarii małżonek jako łowca, zdobywca i obrońca ogniska domowego skutecznie przywracał utraconą jasność. Uff
http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/x/4/5/3/52913155_d.jpg
tutaj podobno MAM opisane który wyłącznik do których urządzeń jest i jak mi wywali to podobno MOGĘ sobie włączyć… No w zasadzie to taki pstryczek, jednym palcem się da… To może mnie nie pokopie? To przecież nie jest zapieczony przytopiony korek który trzeba wykręcać jedną ręką , drugą trzymając obluzowaną obsadkę….
Wracając do tematu instalacji elektrycznej, można powiedzieć, że jest gotowa i takie oto widoki pomieszania z poplątaniem należą już do przeszłości :
http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/x/1/6/8/52913109_d.jpg
http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/x/5/0/7/52913089_d.jpg
http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/x/7/0/9/52919072_d.jpg
opisane kabelki:
http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/x/7/9/2/52918605_d.jpg
i z drugiego końca:
http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/x/7/3/6/52919056_d.jpg
http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/x/0/4/1/52919091_d.jpg
Kable przymocowane, zatynkowane, co trzeba rozprowadzone, połączone, opuszkowane, ogipsowane i wszystko byłoby super, gdyby nie to, że do tej naszej cudownej instalacji dzieła małżonka mojego arcyzdolnego , nie mamy kompletnej dokumentacji, aby wreszcie móc ją złożyć do energetyki i odetchnąć od groźby miecza damoklesowego.
Wszystko już było skompletowane, pokserowane, podpisane, rozrysowane, opieczętowane, podpisane, wreszcie zawiezione do żądnej krwi instytucji pałającej się dystrybucją prądu, gdy na miejscu okazało się, że nie mamy jednej pieczątki opatrzonej podpisem.
Jak to? Wszystko przecież jest jak należy! Uprawniony wykonawca wszystko odebrał, podpisał itepe, a tu się okazuje, że nie, chała , przepisy się im ponoć jakoś zmieniły w nieznanym bliżej międzyczasie i teraz, oprócz tego co mamy, potrzebujemy jeszcze świętszą pieczątkę, tym razem inżyniera jakiegoś. Żeby potwierdził, że ten uprawniony (dokumenty okazał, dyplomy i zaświadczenia stosowne, więc wiem, że umocowany jak należy ) się nie pomylił, albo co…
I tu szlag normalnie mało mnie nie trafił! Cóż to znowu za głupota! Jeszcze do niedawna wystarczało wszystkim instytucjom, że uprawnieni robili, odbierali i zaświadczali, teraz, goowno, nie da rady. Co jest? Lobby inżynierów na bezrobocie cierpiało? Nie mam nic do inżynierów, nawet zazdroszczę zrozumienia natury technicznej, ale dlaczego ja mam latać za takim i jeszcze prosić żeby łaskawie za kilka ciężko zarobionych stów przybił pieczątkę i autograf, niczym gwiazda rocka złożył. Ja się nie zgadzam na takie coś!!!!
Oczywiście powściekałam się, potupałam nogami, zalałam wściekłość, przespałam smutki i przyznałam niechętnie, że trzeba będzie ulec i zadośćuczynić fanaberiom ustawodawcy popychanego, zapewne grubymi zwitkami banknotów, przez monopolistyczne pijawy.
Nie wiem czy wytypowany przez „wykonawcę” inżynier wyczuł naszą niechęć, czy co , ale się z tym przybiciem pieczątki miga. Ma przyjechać. Po czym nie przyjeżdża. Umawia się telefonicznie na przyjazd z pieczątką. Nie przyjeżdża. Wydzwoniony, mówi, że właśnie jedzie. Mijają dwie godziny. Jego net… Dzwonimy. Nie odbiera. W końcu nazajutrz dzwoni, przeprasza i mówi że przyjedzie ale instalację by może jednak sobie obejrzał. OK. Umawiamy się na oglądanie instalacji. Nie dociera. Telefonów nie odbiera. W końcu po kilku dniach odbiera. I jednak nie chce nic oglądać, tylko z pieczątką przyjedzie… I tak w koło Macieja… Żeby było śmieszniej to te wszystkie zabiegi przez zaprzyjaźnionego wykonawcę się odbywają
Skąd ja to znam... Jestem kłębkiem nerwów. Ktoś pamięta historię użerania się z Maestro, naszym pierwszym wykonawcą? Jakbym miała de ja vu… tfu tfu psia doopa
Oczywiście cała dokumentacja u gościa. Jak z nią nie daj boże przepadnie to mnie szlag trafi. Chyba zmienię testament. Pod groźbą wydziedziczenia nakażę spadkobiercom dorwać gada i mordę za moją krzywdę obić… Tyle mojego będzie na tamtym świecie…
Na czym póki co stoimy?
Miesięczne opóźnienie z oddaniem instalacji do energetyki. Kary umowne już ostrzą sobie zęby na nasze marne resztki przytulone do konta bankowego…
Oby tylko Jego Wysokonapięciowa Monopolowość się nie wściekła i umowy z nami nie rozwiązała. Bo płacenia drugi raz za przyłączenie, albo siedzenia po tych wszystkich przejściach przy ogarku nie zdzierżę…
Uprzedzałam, że historie będą z gatunku tych mrożących krew...
A skoro już tak niewesoło nam, to nie żałujmy sobie grobowych wieści… najnowsza to taka, że nam Cappo di Tutti Cappi zszedł z tego padołu.
Świeć Panie nad jego dobrą duszą, bo wielce porządny człowiek z niego był. Chylimy czoła.
Niemniej, jakby nie było straciliśmy wspaniałego kierownika budowy i projektanta (wszystkie zmiany do projektu nam robił i niestety nie wszystko co wyszło „w praniu” poprawił nam na projekcie. Nie zdążył.) Jak sobie przypomnę, jak co chwilę jeździł i Maestra (w mordę niemytą kopanego ) pilnował… Święty człowiek! Dobrze przynajmniej, że rozliczaliśmy się na bieżąco, więc nie zostaliśmy z żadnym długiem. Głupio by było.
Nic teraz musimy znaleźć innego kierownika, jakieś zgłoszenia poczynić w urzędzie i takie tam.
Nie wiem jaki będzie ten rok... Ale jak pomyślę jak się zaczyna...
Oprócz końskiego zdrowia i worka pieniędzy najbardziej nam chyba w tym roku przydałyby się: fura szczęścia i moc pozytywnej energii. Elektrownia pozytywnej energii.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia