Zośka - domek Daggulki i Tomaszka
Allle się wczoraj działo
około 12 godziny dzwoni do mnie do pracy mama, że Pan z piecem przyjechał... na nasz adres w bloku .... chociaż prosiłam, żeby piec wysłać na adres domku .
Przyjechałam pod blok po 2 minutach a ten &^%@$#! mi mówi, że on nie może zawieźć mi tego na budowę, bo na liście przewozowym ma ten adres. No to ja mu mówię, żeby w takim razie wyładował i zaniósł mi piec (żeliwny 600 kilo zywej wagi ) na 5 piętro do mieszkania w bloku.... popatrzył jak na wariatke i zadzwonił do firmy...a ja zadzwoniłam do producenta który załatwiał spedycję.
Po burzliwych negocjacjach zgodził się zawieżć mi go na budowę .
No to mówię: skoro już zwiałam z roboty to pojadę z panem....pojechaliśmy.
Dojechaliśmy do wiaduktów jakieś 500 metrów od domu.... i okazało się, że on nie przejedzie... za wysoki samochód .... stoję i kombinuję.... przypomniałam sobie, że betoniarki jeździły do nas polną droga przez las...mówię mu "jedziemy przez las" ...na co on : oki.
Juz nieźle wściekła, zmarznięta i zestresowana szukam tej cholernej drogi... znalazłam, wjechaliśmy do połowy górki.... a Pan ze swoim samochodem zaczął zjeżdżać do tyłu ..okazało sie, że ścieżka oblodzona jak jassny gwint i nie da rady podjechać pod górkę .
Stoimy, patrzymy się na siebie- widział chyba , ze się zestresowałam i mówi "niech się Pani nie martwi, przyjedziemy jutro albo w piątek mniejszym samochodem".
I na tym stanęło. Od razu powiedziałam mu, że ma wziąść taki samochód żeby mógł wyładować mi piec do garażu, bo inaczej to mi go tam na plecach zaniesie .
Sprawa zakończyła sie jeszcze jedną przygodą... na tej oblodzonej dróżce jadąc do tyłu żeby móc w ogóle wycofać tak mnie poniosło, że o mało w rowie nie wylądowałam... miałam serce w gardle i duszę na ramieniu ... na szczęście nic się nie stało...zawieszenia też nie zgubiłam na tych wertepach .
Czekania na piec ciąg dalszy...
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia