Retrospekcje Wlowika
No to leżymy i kwiczymy.
A może jednak nie ? Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, w końcu nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej. Widocznie taka wola losu, że trzeba zakasać rękawy i wziąć się do roboty.
Niejedno w życiu robiłem, dom też wybuduję. Choćby własnymi rękami. Zdrowia i kręgosłupa wprawdzie nie mam na zbyciu, ale świat się nie zawali, jeśli zrobię w domu to i owo, wkońcu lubię "majsterkować".
Więc zmiana koncepcji. Do budowy domu "pod klucz" nie ma więcej chętnych, to zrobimy to etapami, po kawałku. Najważniejsze, by móc już zamieszkać, choćby w kiepskich warunkach. I mieć jak najmniej do poprawiania po fachowcach.
Odprężenie po tych trzech miesiącach walki z kosztorysami dalo nam nowe siły do podejmowania decyzji. Wiele szczegółów zdążyło się wyklarować, wiele pomysłów się ustabilizowało. Mieliśmy już "Warunki Zabudowy", adaptację projektu do warunków lokalnych, świeżą mapkę geodezyjną, zawiadomienie urzędu o planowanej budowie altany i pozwolenie na budowę (w drodze)... Teraz znaleźć tylko wykonawców.
Tym razem rajd po hurtowniach budowlanych w okolicy, najlepiej tych z pod znaku P.S.B., i rozwieszenie ogłoszeń o poszukiwaniu ekipy. Najsympatyczniejsze okazały się Panie z "Almares"-u w Szemudzie. Od razu podały kilka sprawdzonych namiarów na lokalnych budowlańców i obiecały zapytać innych. Metoda okazała się skuteczna. Dwa dni później rozdzwonił się telefon. Coś się działo.
Następne xero z dokumentacji, umawianie, spotkania, rozmowy, pertraktacje, oglądanie budów, wymiana poglądów i obserwacja ekip.
Po dwóch tygodniach mieliśmy już 6 kosztorysów różnych firm i firmek oraz pozwolenie na budowę.
Pozostawało wybrać lub kaprysić.
c.d.n.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia