Dom Pod Modrzewiem
TYTUŁEM WSTĘPU cd.
Najśmieszniejsze jest to, że jeszcze 10 lat temu byłam pewna: nigdy w życiu własnego domu. Przytulne mieszkanko w bloku, gdzie telefon, kablówka, bezproblemowy dojazd z centrum oraz żarówka wymieniona przez administrację. Bo sama pamiętam mieszkanie na końcu miasta, gdzie autobus miejski dojeżdżał raz na godzinę, telefon założony w II klasie szkoły średniej, wszędzie daleko i zazdrość z powodu nowych dżinsów koleżanek. Tak, domyślacie się już - moi rodzice budowali własny dom .
No więc było mieszkanie: pierwsze. Potem, gdy powiększyła nam się rodzina: drugie, większe. I te wszystkie luksusy z "małymi dodatkami" - sąsiadka z góry zmiatająca balkon bez szufelki oraz dym papierosów na klatce schodowej. No i znowu zrobiło się ciasno (64 m.kw to w końcu nie Wersal) ...
Mimo wszystko ja bym jednak się nie zdecydowała na budowę, bo większe mieszkanie (100 m.kw.) w nowym bloku wydawało mi się bardzo atrakcyjne. I do tego moja mama "Dzieci, wy nie wiecie co to znaczy budowa. Najgorszemu wrogowi tego nie życzę". Na szczęście mieszkanie okazało się bez garażu i pomysł upadł.
Kolejnym pomysłem było kupienie gotowego domu. Rozglądaliśmy się kilka tygodni. Ale pomysł upadł z kilku powodów. Kwoty, które życzyli sobie sprzedający były horrendalne. Do tego te opłaty notarialne od wartości nieruchomości (jakieś zawrotne kilkadziesiąt tysięcy !). Po obejrzeniu kilku domów, wiedziałam już jedno: nawet jak wyremontujesz starszy dom i zrobisz z niego pałac, to z rur i tak będzie nieprzyjemny zapach (chyba, że rury też wyprujesz - a tego nie zamierzaliśmy).
No i mój mąż wziął sprawy w swoje ręce. Pod koniec lata rozpoczął rajd po mieście i oglądał działki. Trafiały nam się różne: jak fajna, to droga; jak tanio za metr to duża; jak w ogóle tania to bez planu zagospodarowania. Szczęśliwym miesiącem okazał się wrzesień - znaleźliśmy 922 m.kw., po tej samej stronie miasta, gdzie mieszkają moi rodzice (będę mogła po drodze do domu odbierać synka, jak mama zabierze go z przedszkola, a później szkoły). Na początku października 2004 staliśmy się posiadaczami gruntu rolnego, ale z warunkami zabudowy (rewelacja: podatek rolny 17,40zł za rok).
http://foto.onet.pl/upload/14/48/_503226_n.jpg
ZAŁATWIANIE FUNDUSZY
Osobną historią jest przeprawa z bankiem. Nasze fundusze oczywiście są zamrożone w mieszkaniu, w którym obecnie mieszkamy, więc całość póki co zdecydowaliśmy się sfinansować z kredytu. Bank, w którym wcześniej zaciąnęliśmy kredyt na mieszkanie (a co tam, napiszę, Kredyt Bank) spłacony w ciągu 5-ciu lat zamiast 20-tu, bez żadnych zaległości, problemów, nie był w stanie udzielić nam kredytu! Bo chcieliśmy na grunt i budowę. Okazało się, że w takim przypadku wypłacaliby nam transze po 5 tys.zł, żeby wypłacone kwoty nie przewyższyły wartości budowanej inwestycji. Paranoja!
Przeszukałam strony internetowe banków, no i pat: jak chcieli finansować grunt z działką - to 20% udziału własnego. Jak bez udziału własnego - to grunt z działką nie bardzo.
Kolejny raz w moim życiu przekonałam się, że nie ważna instytucja - ważni są ludzie w niej pracujący. Takich ludzi spotkałam w Lukas Banku i udało się.
ETAP PAPIEROWY
Okres od 7 października 2004 do 5 stycznia 2005 mogłabym nazwać okresem śmiesznym, gdyby ktoś mi opowiadał historię załatwiania naszego pozwolenia na budowę.
Przed zakupem działki wydano nam warunki zagospodarowania. Jako laicy ucieszyliśmy się, że można się budować. Przeoczyliśmy jeden szczegół: nigdzie nie napisano w jaki sposób działka ma być zaopatrywana w media. A sprawa okazała się bardzo istotna, bo bez tego odpowiednie instytucje nie wiedziały, że nasz dom mieszkalny powinien mieć zasilanie w różne zdobycze ludzkości (wodę, gaz, prąd - o ściekach nie wspominam, bo kanalizacji u nas jeszcze nie ma).
Dodatkowo dojazd do naszej działki odbywa się drogą prywatną, na której mamy ustanowioną służebność. Czyli posesja nie znajduje się bezpośrednio przy drodze miejskiej i trzeba było doprowadzić wszystkie media, a nie tylko organizować własne przyłącze. Okazało się, że służebność w akcie notarialnym nie jest honorowana przez ZE, wodociągi czy gazownię. Muszą być osobne oświadczenia właścicielki, że wyraża zgodę na przeprowadzenie instalacji przez tą swoją działkę (naszą drogę).
Do wydania pozwolenia na budowę potrzebne nam były warunki z Zakładu Energetycznego oraz wodociągów. Zakład Energetyczny sobie ogólnie poradził , ale przy tym nas trochę skubnął. Stwierdził, że nasze podłączenie wymaga podwieszenia nowego kabla na odcinku od transformatora i wymianę słupa, z którego mieliśmy ciągnąć prąd. SAWA biegał więc do wszystkich właścicieli, na których terenie stały słupy elektryczne (chyba z pięć rodzin) i brał ich zgody na wejście ekpiy, zapłaciliśmy za projekt tej modernizacji (dobrze, że udało się go zrobić na skserowanych mapach z geodezji, bo geodeta nieźle by nas skasował).
Warunki nam wydali, projekty zatwierdzili, ale linii nie zmodernizowali, bo poczekają na pieniądze unijne Czyli zrobiliśmy im dokumentację, która pewnie i tak straci ważność zanim wezmą się za modernizację. Jednak w sumie zachowali się OK porównując z wodociągami.
Wodociągi to historia z czeskiego filmu. Ponieważ wodociąg miał biec po gruncie prywatnym wymyślili sobie, że warunki nam wydadzą jak podpiszemy z miastem porozumienie, w którym zgodzimy się za darmo przekazać ten wodocią miastu. Jak napisałam im pismo, żeby podali nam podstawę prawnę dlaczego jest im to potrzebne do wydania warunków i jak nie chcą wydać warunków to niech napiszą, że mamy wykopać sobie studnię - to warunki wydali, ale napisali w nich, że mamy mieć umowę z miastem na przekazanie wodociągu . To już nie wstrzymywało nam wydania pozwolenia na budowę, więc dostaliśmy je w styczniu .
Sprawa z wodociągami toczyła się oczywiście dalej. Dzięki pomocy forumowiczów Muratora dowiedliśmy, że miasto nie może za darmo od nas wołać wodociągu, jeżeli nie mamy takiego życzenia i w końcu podjęto z nami negocjacje (tak się to nazywało ), w wyniku których wodociągi położyły same rurę, a my zrobiliśmy dokumentację i zapłaciliśmy opłatę przyłączeniową.
Najlepiej jak na razie zachowała się gazownia. Jeszcze nie mamy gazu (bo i dom jeszcze jest w początkowym stadium budowy), ale sami załatwili wszystkie papiery i to bez większych problemów. Stawiamy im szóstkę z plusem.
Dzięki etapowi papierowemu SAWA "osiwiał", a ja stałam się żoną sfrustrowanego budowniczego. Na szczęście to mamy już za sobą.
[/img]
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia