ZIELONO MI... czyli dziennik Zielonookiej ;)
Kupiłem sobie dziny, buty, czapkę i pas…wracam z ameryki byłem tam pięć lat….
Co prawda nie w Ameryce rzecz się będzie działa, ale Stany Zjednoczona zaraz się objawia i to w formie księcia z bajki…
To ostatni taki rozdział wspominkowy zanim przejdziemy do konkretów, (co brzmi groźnie )
Koniec roku to moja bezsenna noc w wynajmowanym mieszkaniu i twarde niepodlegające dyskusji stwierdzenie ze dom MUSI być, nawet, jeśli tymi ręcami miałabym go wznieść. Które to stwierdzenie nie wymawiając wstrząsnęło moim pożyciem „niemałżeńskim” i obróciło to pożycie w gruz….
Pamiętam ze wiele osób wówczas pukało się mniej lub bardziej dyskretnie w głowę, no, bo wzgardziłam ustatkowanym życiem u boku jakby nie było dobrego, robotnego i przystojnego faceta.
Tylko ze to był ostatni moment żeby zaryzykować, no, bo kiedy?
Później coraz trudniej, dzieci, stale obowiązki, ciepła posadka, z której strach zrezygnować itd.….
Duży wpływ miała tez nieukrywam pewna rozmowa w pociągu relacji Warszawa – Kraków przeprowadzona z 65 letnim Australijczykiem, który pomimo różnicy wieku zachował taka energie, błysk w oku i radość z życia ze przez 2 godziny i 50 minut, czyli tyle ile trwała podroż, bez ustanku gadaliśmy i zarykiwaliśmy się śmiechem w Warsie przy wspólnej puszce piwa bodajże Tyskie za skandaliczna cenę 7,50 ( ) zakupionej tamże oraz pełnych wyrzutu spojrzeń spodełba zgorszonych współpasażerów.
Wtedy właśnie ów facet powiedział mi bardzo mądre zdanie: ze zazdrości mi jednego – tego ze mogę wszystko zacząć od początku, nie jestem za nikogo oprócz siebie odpowiedzialna i właściwie niczym nie ryzykuje
No faktycznie, niczym…
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia