ZIELONO MI... czyli dziennik Zielonookiej ;)
Nie płacz kiedy odjadę…...
Jak tu nie płakać kiedy stoi się na lotnisku Okęcie trzyma za łapkę Y który z dwoma wielkimi walizami wraca do domu i to prawdopodobnie na co najmniej 3 miesiące? (jak nie dłużej)
To, że zostawia mnie z całym bałaganem , pal licho umawialiśmy się tak od początku – on pieniądze (ale sobie cwanie wymyśliłam nie? ) ja wszystko inne, (ups. tu już mniej cwanie ),
no ale nawet sobie pomarzyć nie można że się go wyśle np. na żer pań z UG …
Zresztą teraz będzie spokojnie – projekt leży co by zyskać pozwolenie, podejrzewam że jest codziennie minimum trzykrotnie opluwany przez UG , przyłącza i takie tam duperele są ok. (tu nie było żadnych kłopotów) i już całkiem niedługo lecę sobie na wakacje no Hameryki (miałam w międzyczasie trochę nerwówki z wizą, ale się udało tym bardziej mnie to śmieszy bo Stany Zjednoczone Ameryki Północnej są jednym z ostatnich miejsc w jakim chciałabym żyć, więc naprawdę nie grozi im że się tam nielegalnie osiedlę….. )
Wcześniej przed wyjazdem Y został oficjalnie pokazany rodzince, co z niósł z duża dzielnością, a rodzinka z dużą wyrozumiałością.
Komentarz nielubianej ciotki, (tej samej od wywróżenia mi staropanieństwa) że na pewno coś z nim nie tak skoro mnie chce i że wygląda jak jakiś gangster i na pewno mnie z tym domem i całą resztą wykiwa i żebym nie płakała, jak okaże się że w stanach przehandluje mnie na organy do przeszczepu ….znów wzgardliwie pominęłam.
Ale wracając - stoję na lotnisku , siąkam nosem, (wówczas jeszcze nie wiem co z wizą ale jestem dobrej myśli) głupio trochę bo właśnie tego dnia jest 14 lutego …ehhh cudowne Walentynki, nie ma co…
Potem się okazało ze pozwolenie na budowę jest , wiza turystyczna jest (bardzo mili urzędnicy w ambasadzie – szok spowodowany przejściami z gminą ) i poleciałam na 3 tygodnie na zasłużone wakacje.
Nie będę się rozpisywać, bo Ameryka mnie i zachwyciła i przeraziła jednocześnie, jedno powiem – podziwiam osoby tam mieszkające na stałe.
I bonusik mały w postaci pewnego lokatora w bajorku obok domu – na Florydzie to podobno już plaga – ludzie osiedlają się coraz bardziej i zabierają tym sympatycznym zwierzątkom terytorium, przez co musza one wkraczać niejako do siedzib ludzkich.
W przypadku zauważenia takiego zjawiska należy powiadomić odpowiednie służby, które krokodylka wyłowią i wywiozą w bardziej odpowiednie dla niego miejsce.
Na własne oczy widziałam ze nikt nie zadzwonił a sąsiad zza płotu karmił skubańca surowymi kurczakami na zmianę z Y. Zdaje się, że nazwali go Maniek.
W końcu ktoś ich podkablował i oddział policji dla zwierząt (zupełnie jak na Animal Planet ) przyjechał i odłowił ku mojej niewypowiedzianej uldze.
Y nie mógł odżałować – ponoć miło się z nim gadało……
http://images2.fotosik.pl/46/u4a9wqa73pfb6enj.jpg
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia