ZIELONO MI... czyli dziennik Zielonookiej ;)
Kończy się maj….....
a wraz z końcem maja przybędą ściany …
No właśnie….przybędą ściany a nie materiał na ściany….
Ok. czas się przyznać – budujemy z gotowych elementów ściennych.
Ściany się projektuje tzn. wielkości i szerokości samych płyt pod konkretny projekt, wielkości otworów okiennych, drzwiowych, biegnące bruzdy na instalację elektryczną, grzewczą, sanitarną, a jak ktoś chce to internetową alarmową itd.
Tak jak napisałam wyżej – o ścianach i zaletach tego systemu wypowiadać się nie będę, z powodów takich ze w jakimś tam sensie firma w której pracuje związana z tym tematem i kryptoreklamy nie będzie
Mocno zastanawiałam się nad sliką, (którą mocno chwalił D.) ale wybór został dokonany taki a nie inny – nie żałuje.
I dość na tym
Oczywiście, tradycyjnie dzień przed transportem – leje deszcz
Oczywiście, w noc przed transportem nie mogę spać….
I leże sobie i wsłuchuję się w padające kropelki… Lubię deszcz …tak ogólnie, ale już widzę naszą działkę w charakterze dużego stawu na przykład….z pływającymi rybkami… o może jakaś będzie złota i spełni 3 życzenia?
Jedno by brzmiało tak: znikaj paskudo z mojej działki razem z ta wodą w której się chlapiesz!!!
Rano szybko na plac boju, adrenalina taka że nawet kawa nie potrzebna
Na szczęście znów świeci słońce (rybka się posłuchała ) , po nocnym deszczu takie wszystko świeże, jędrne pachnące… .
Zielone na drzewach błyszcza świeżo wypłukane z kurzu jakiego się nabawiły rosnąć na naszej budowie….
I wypatrujemy …wypatrujemy aż oczy bolą....
O dziewiątej rano skubańce mieli być, o dziewiątej trzydzieści biegam w kolka macham rękami i szykuje się do dzwonienia, co jakiś czas przystając i slipiac na drogę – może jada?
O dziesiątej – dzwonie! No cóż… jak się łatwo było domyśleć – transport utknął w korku w okolicach Błonia ( hmmm..na 3 roku studiów mięliśmy w ramach ćwiczeń zagospodarować tamtejszy rynek – jakoś mi ten temat nie leżał, za bardzo się nie przykładałam i Rynek w moim wykonaniu wyszedł sobie dosyć tak sobie – może teraz się mści… )
Wreszcie ok. jedenastej są!! SĄ!!!!!! Jesuuuu…są !!!!
Opanowuje przemożną chęć żeby zostawić wszystko, uciec jak najdalej i wrócić dopiero jak już będzie po montażu…. Ale…dużo mnie to kosztuje…
Dostawa wkracza dostojnie ,wioząc moje ściany lekko różowe, z boczku dzielnie i cierpliwe czeka na nie dźwig i zaczyna się montowanie…
Samego montażu opisywać nie będę – przeszło sprawnie i szybko, co nie zmienia faktu ze aż mnie brzuch bolał z nerwów …i jak będę to teraz ponownie opisywać to znów mnie rozboli….
Momentami nawet przyznam się szczerze odwracałam wzrok żeby nie patrzeć jak się wszystko posypie, pęknie i poprzewraca…
Oczywiście nie posypało się nie pękło i nie poprzewracało a pod wieczór….
Pod wieczór mam stojące ściany pierwszej kondygnacji!!!!
Moment mrożący krew w żyłach był jeden – ufff opisze go z kronikarskiego obowiązku. Mianowicie ściany maja różną szerokość, różną grubość i co za tym idzie - inaczej ważą ( a są ciężkie cholery) . Upakowane są na ciężarówce w bardzo przemyślanej kolejności – po pierwsze żeby je po kolei zdejmować dźwigiem i montować a po drugie żeby nie przeważyły w pewnym momencie całego ładunku i niewykopyrtneły się na bok.
No i mniej więcej w połowie wyładunku i montażu całość niebezpiecznie się gibnęła. Na szczeście refleks ludzików nie pozwoli na katastrofę a tym samym na moje śmiertelne zejście na zawału na placu boju…zostało powstrzymane.
Tu podparli, tu przytrzymali, tu poklęli na czym świat stoi…… i się udało…. .
Wieczorem ściany stoją… właściwie już mogę tu mieszkać to nic że dachu nie ma… rozbije namiot … nieważne ze nocami zimno…rozpalę ognisko
…
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia