ZIELONO MI... czyli dziennik Zielonookiej ;)
A teraz wracamy do Zielonego…
Ogrodu znaczy się, bo siedem dni zmarnowanych na bezcelowe poszukiwania kogoś, kto powsadza „zielonym do góry” uświadomiły mi ze należy podejść do sprawy inaczej.
Podsumowujmy:
Projekt mam, wiem, co chce i jak chce (aż dziwne )
Ludzi od spraw wodnych znalazłam, BB wymuruje altankę – nie ma problemu, ale nie maja czasu żeby sadzić.
Mam kontakty z hurtowniami z zielskiem i ziemia i tym wszystkim, co potrzebne.
Czego nie mam to ludzi, którzy by to „zielone” wzięli i wsadzili tam gdzie wskaże palcem, Zrobili jakies kamyki i ogólnie byli za fizycznych.
Oczywiście wymagania mam duże, bo chciałabym tez żeby wykazywali się umiejętnością myślenia i nie posadzili odwrotnie oraz żeby byli sumienni i punktualni, a na koniec żeby normalni cenowo.
Siedzę myślę i kombinuje a nagle jak w takiej dobranocce „Pomysłowy Dobromir” puk, puk, puk piłeczką po głowie i zapala się żaróweczka.
Już wiem, co zrobię!!!
Produkuje śliczne ogłoszenia ze szukam studentów (architektury krajobrazu lub ogrodnictwa) do wykonania ogrodu. Cena do uzgodnienia – daje do siebie mail, telefon i takie tam. Wsiadam w samochód i pędzę na SGGW (teraz to chyba już AR) na stosowny wydział, gdzie ogłoszenia rozwieszam w paru strategicznych miejscach….
Ale żeby nie było różowo zaraz opisze, jak co poniektóra brać studencka przejęła się kapitalizmem kapitalizmem konkurecją i walka …. I co z tego wyniknęło.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia