ZIELONO MI... czyli dziennik Zielonookiej ;)
Porozwieszawszy ogłoszenia wracam zadowolona do domu i już po pół godzinie mam pierwszy telefon… odzywa się miły student w słuchawce omawiamy pokrótce, co i jak, ustalamy cenę, na jaka by go satysfakcjonowała i grzecznie mówię, że się odezwę czy się na niego zdecyduje.
Czekam dalej – a tu…cisza. Ani jednego maila telefonu, nic.
Co u licha? Czyżby studenci tak obrośli w piórka, że wzgardzili pracą? Hmmm coraz mniej mi się to podoba po czterech dniach ciszy coś mnie tknęło i jadę na wydział.
A tam… moje ogłoszenia wiszą śliczne jak wcześniej – z drobnym wyjątkiem, każde, ale to każde – zostało pozbawione tych dolnych „ząbków” z kontaktem do mnie, a na samym środku gdzie też był telefon widnieją wyszarpane dziury.
O, nie..., nie ze mną tak, szanowny pierwszy student wykazał się duża kreatywnością w zdobyciu zlecenia, ale również wykazał się brakiem uczciwości tudzież klasy a ja takim osobnikiem pracować nie będę.
Wkurzyłam się. Wyjmuje z kieszeni czarny gruby marker i wołami na każdym ogłoszeniu piszę ponownie kontakt do siebie. No cóż już tak ładnie to nie wygląda….
Przez kolejne dni mam sporo telefonów, propozycji i rozmów, w końcu decyduje się na fajną ekipe chłopaków z drugiego roku. Przyjechali, zrobili, pełna kultura, myślę, że obie strony były zadowolone.
A ten kreatywny był na tyle bezczelny ze zadzwonił ponownie z lekkimi pretensjami. Jak wyjaśniłam pokrótce czemu sobie darowałam jego – odłożył słuchawkę, ale zanim to zrobił usłyszałam stłumione słowo, mające chyba określać moją osobę . Ogólnie powiem, że po łacinie oznacza to „zakręt”, ale…może się przesłyszałam?
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia