ZIELONO MI... czyli dziennik Zielonookiej ;)
Kości zostały rzucone…a dachówki położone.
Dostawa w terminie, a dekarze nie tacy straszni jak się wydawało
Przez dłuższy czas nudnawo znów było na budowie bo tylko puk puk słychać było ale dachówki zaczynały być widoczne
Pod koniec krycia dachu – tylko kolejna mała życiowa decyzja – czym ocieplić – styropianem czy wełna.
Wybraliśmy wełnę, co nie wiem czy okazało się najlepszym pomysłem, choc na pewno droższym
I tak miedzy ścianę a wełnę, która „oddycha” położono folię. Czyli dylatacje żeby to oddychało sobie wszystko razem trzeba było zrobić i tak i tak.
Potem okazało się jeszcze, że ekipa tynkarzy nie za bardzo dobrze radzi sobie z kładzeniem tynku akurat na wełnie i trzeba było robić małe poprawki. To drobiazgi były a przeżywałam strasznie … nie wiem, co by się działo gdybym naprawdę miała poważne kłopoty na budowie….
Ale tak czy inaczej…dom wreszcie zaczął wyglądać … jak prawdziwy dom.
Najchętniej jeździłabym na działkę codziennie a jeszcze chętniej wogóle stamtąd nie wychodziła…. No, ale szans nie było, wiec tylko sobota i niedziela zostawała.
Powoli zaczynała napływać rodzinka coby popatrzeć na rozwój sytuacji.
I powiem szczerze widok dużych oczu i w większości szczerych gratulacji sprawił mi niemała satysfakcje…. :)
Oczywiści kochana nielubiana ciotka była zaproszona w pierwszej kolejności i wyjątkowo jak na nią nic ciekawego nie powiedziała (jak w tej reklamie Toyoty – z zrzędzącą teściową, nie wiem czy pamiętacie ).
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia