D07- dziennik rzeka Ori_noko
Tylko miłość do własnego domu jest w stanie wyzwolić we mnie takie pokłady poświęcenia. Już przed majowym weekendem szukać zaczęłam boazerii na podbitkę. Obejrzałam w okolicznych składach i tartakach – mówiąc ogólnie nie specjalna. Marzyły mi się gładkie równe deski a co rusz albo to dziwne cienkie było, albo chropowate albo drogie. Pan który będzie nas tynkował i podbijał podpowiedział ze w jakiś Gądkach to mają całkiem całkiem boazerię.
Najpierw zwiad rodzinny to znaczy my i samochód szukamy : Gądek, składów drzewnych, boazerii. Szybko poszło. Wracamy przed ósmą rano do domu zawieść Klona na zajęcia zerówkowe. Natomiast jak przyjechaliśmy to zobaczyliśmy , że panowie pojawili się u nas tydzień wcześniej niż obiecywali i za zapałem rozstawiają rusztowania. Wszystkiego im od ręki trza: podbitki, podkładu , tynku, folii itd. A ja z przygotowaniami w polu, uśpili moją czujność i masz babo placek. Mąż dyskretnie oddalił się do miejsca zarobkowania szczęśliwy ze nie musi brać w tych rozrywkach udziału. Zostałam na palcu boju bez kasy za to wrodzonym wdziękiem nakłoniłam do zaaferowania mi pomocy technicznej (uświadomiłam panom że jak nie pomogą to ze dwa dni zejdą na organizacji). Wsiadamy w najstarszy model mercedesa dostawczego w naszej okolicy i jedziemy zdobywać Kórnik , a konkretnie Gądki.
Jedziemy ! właściwie to przesuwamy się , czołgamy , wszystko rzęzi, warczy , chrypie, kaszle, wyje , dzwoni, zatacza się i wydaje tysiące nie nazwanych jeszcze odgłosów budzących groze w sercu każdego pasażera a u mechanika to chyba konwulsje wręcz. Telepiemy się bocznymi drogami – zapewne by podziwiać uroki okolicy …Nie ma to nic wspólnego z możliwością kontroli drogowej.
Nasz dzielny rumak dotaszczył nas w półtorej godziny do celu – mam chyba trwały ubytek słuchu, ale pocieszam się : z powrotem to już i przywykłam i ogłuchłam. Będzie dobrze.
Boazeria tak jak rano długa , piękna, gładka... Bierzemy. Teraz okazuje się ze jeszcze listwy pod boazerię się przydadzą i drobiazg preparat do impregnacji potrzebny. Dobrze wziąć nadmiar nominałów NBP bo na styk wszystko poszło. Panowie uprzejmie zapakowali mercedesa i wracamy. I wiecie co było jeszcze gorzej . Teraz jeszcze zimny sztorm . Twardo znajduje pozytywne podejście : deski się dosuszają. Marny pomysł ale myśli mi wywiało a czegoś trzymać się trzeba.
Po bardzo długim czasie lądujemy w progu domu i wyruszamy w następną podróż w czasie i przestrzeni . I jak to drzewiej bywało owiewani rześkim powietrzem ze szpar pojazdu przenosimy akcję do zupełnie mi obcej hurtowni gdzie mam nakłonić właściciela do wydania nam tynków i podkładów za piękny uśmiech.
Kasa się skończyła, dopływ będzie po niedzieli , a grunt i tynk potrzebny od zaraz. Udało się! Pan popatrzył mi głęboko w oczy , nie wiem co tam dojrzał ale towar jest w naszym garażu. Cały czas towarzyszyła mi przyzwoitka – pan Tynk. Wniosek : uważajcie dziewczyny można niechcący narobić sobie niezłych długów.
Teraz malujemy zbiorowo deski pod podbitkę – kolor wzięty po drzwi. Trochę niespójnie wychodzi z dachówką, ale za to pięknie z rynną. Będą i chwalić i ganić.
Pan Tynk był tak miły , poczekał , zabrał z sobą żebym mogła odebrać Klona. Tak że już tylko powrót spacerkiem w deszczyku do domu i wypatrywanie dostawy tynkowej. Dla odmiany pan który przywiózł tynk otworzył drzwi od furgonetki i niejednoznacznie czeka. Oj rozpuściły mnie te moje dżentelmeny . Rada nie rada (zero nominału by go przekonać ) targam wiaderka, przy ósmym się złamał .Pewnie się wystraszył czekania do jutra jak skończę. Podziękowałam z głębi serca , pan burknął coś i odjechał.
Teraz malujemy….
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia