D07- dziennik rzeka Ori_noko
No nie wytrzymałam i troszkę popisze ale o …. dziecku Może szybciej ten czas do końca zleci?
Przez poprzedni rok sądziłam iż dramatyczna chwila to taka kiedy nie ma ekipy, albo nie dotarł towar… Optyka mi się zmieniła. Dziś prawdziwa chwila grozy. Wieczór , apteki pozamykane, miasto nieosiągalne, a tu koniec leku który utrzymuje moją kondycje psychiczną. Ostania tabletka Alugastrinu w domu. Kiedy pożarłam całe opakowanie !? Rozpacz w oku. Trzeba przeżyć cały wieczór bez wsparcia przeciwko zgadze. Kto miał małego słonia pod sercem ten wie o czym mówię. Oprze się taka istotka kończyną w środku , inkubator dostaje zeza i zaczyna palić w przełyku.
Z całą odpowiedzialnością mogę stwierdzić ze wypróbowałam pełną gamę środków tradycyjnych, homeopatycznych i farmaceutycznych. Dla mnie istnieje pomocna jedna dłoń Alugastrin – hehe może tak damy Zosi na drugie imię?
W każdym razie podzieliłam mój skarb na połówki. Jedna na czarną godzinę. No i tak smętnie ćmoktam. Córcia robi wieczorne ćwiczenia gimnastyczne tu nadusi, tam wypchnie zadek , tu główkę – awansowałam do roli połączenia bieżni z boiskiem . Biedna niedługo już nie będzie gdzie się tak fantazyjnie rozpychać. Zwykłe wyprostowanie nóżki będzie operacją logistyczną. Na razie całymi dniami i nocami skacze , kopie, rozpycha się niewiarygodnie , a ja śpię, jem, sennie przemieszczam się po domu z żalem patrząc na rosnące stosy rzeczy do zrobienia.
Raz w miesiącu jest dzień rozrywki : wizyta u pani profesor. Mąż zwalnia się z pracy wiezie nas i ponieważ ma urlop to siedzi w aucie i rozmawia z współpracownikami przez cały czas trwania nie raz i nie dwa mocno opóźnionej wizyty. Pani doktor robi nam przegląd techniczny, ogląda badania , wypisuje kolejne zwolnienie i każe dalej leżeć. Inaczej będzie szpital , a po co narażać NFZ na takie wydatki…. :)
Szalenie przyjemne jest to, iż za każdym razem spotykam przyjaciółkę ze szkoły średniej z którą normalnie nie mamy czasu się widywać, porozmawiać, a tu jak znalazł. Patrzymy na swoje rosnące brzuszyska i tak nam jakoś weselej jest . Obok tłoczą się młodziutkie dziewczątka ciut starsze i chudsze od naszych starszych córek więc miło nie czuć się wyalienowaną wiekowo.
Opowiadamy sobie dowcipy, popychamy się i robimy ogólny zamęt. Pani z rejestracji ostatnio woła mnie szybkimi gestami : Niech się pani nie martwi , koleżanka już jest – musiała przestawić samochód . Widocznie jej te wygłupy nie przeszkadzają , bo stara się nas umówić bardzo bliskich siebie terminach . Ogromnie miły gest.
Inne panie przybywają w asyście mężów , para siedzi lekko spanikowana, zasadniczo nie rozmawiają , co odważniejsi czytają czasopisma. Są poważni i natchnieni – przecież spodziewają się dziecka! Panowie podają z troską gazetę odległą od niej o pół metra. Uwagi wymieniają kulturalnie przyciszonymi głosami. Do dzwoniących co chwila komórek mówią z naciskiem : nie jeszcze nie była na badaniach, czekamy. Oddzwonimy. I patrzą na siebie porozumiewawczo – jakież te ich rodziny niecierpliwe.
We dwie tworzymy bardzo szeroki (w każdym tego słowa znaczeniu) kontrast. Od kiedy wiemy ze nasze dziewczyny rozwijają się i że zostają z nami to każda wizyta choć zakończona niezmiennie odesłaniem do pozycji horyzontalnej to czysta radość . Mężowie zajęci i okrzepli w rolach ojców być może będą się jakoś specjalnie przejmować w chwili rozwiązania pod warunkiem , ze akurat będą na miejscu. Dziś raczej troszczą się o czas przyszły bo (jak to ujął mąż koleżanki): te wesela dziewczyn nas wykończą. I niech im tak zostanie.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia