D07- dziennik rzeka Ori_noko
Magia świąt. Nozdrza są łechtane powiewem świątecznych potraw. Aromat grzybów unosi się w domu, podjadane przez dzieci pierniczki zdradzają łasuchów swoim zapachem i okruszkami na pyszczkach. Powolutku przygotowuję samkołyki które dadzą się zamrozić- technika opracowana we wczesnym dzieciństwie Klonów teraz ponownie się przydaje.
Pozostaje kwestia organizacji prezentów. Co się dało nabyć przez internet - nabyłam. Jednak muszę wyskoczyć do sklepu. Uprosiłam rodzinę o zabranie na zakupu przedświąteczne, fałszywie przysięgając że nigdzie nie zemdleję ani nie zasłabnę Do czego to doszło twarda Inwestorka podlizującą się bliskim, wdzięcząca się żeby tylko zabrali choć na trochę z domu. Zgroza. R
odzina złamała się i wzięła męczydusze z sobą
Oko zapłonęło, ciśnienie podniosło się (lekarz by pochwalił bo mamy za niskie) rumieniec wrócił na policzki. Czuję rozpierającą energię, a w myślach w : phi i po co to całe leżenie kiedy ze mnie taki kawał zdrowej kobiety jest ? Do dzieła.
W planach : Ikea, Real i rynek w naszej miejscowości. Ot żeby nie musieć latać dwa razy.
I wiecie co? Mam wybiórczą sklerozę. Rozradowana nie przypominałam sobie żadnych ostatnich przykrych doświadczeń związanych z opuszczeniem domowych pieleszy. Rodzinka patrzy na mnie z ukosa.. Pełni podejrzeń. Sprowadzają na ziemie licznymi uwagami natrętnie wywlekając na światło dzienne jakieś tam przykre doświadczenia. No dobra na początek ja do Ikea, oni sio do M1. W sklepach spożywczych ludność bardziej krwiożercza jest, a tam też duszno bardziej .
I tak dumnym acz dostojnym krokiem wmieszałam się w tłum wolnych istot zmierzających ku centrum szwedzkiego stylu. Po kilku metrach zauważyłam, ze z przodu nosze bardzo dużą piłkę lekarską która ewidentnie spowalnia ruchy. Phi , a kto mówił ze mam się spieszyć... Mijają mnie zakochane pary, żółwie, dzieci pchające wózki, ich zamyśleni rodzice ba zobaczyłam wyprzedzającego na zakręcie leniwca. Toczę się do przodu. Dzieci przy wózkach zaczynają dorastać...
Jestem przygotowana, karteczka ze spisem co komu z rodzinki by się przydało - to taka poznańska natura. Tu drobiazg do torby, tu komplecik i triumf w duszy – a mówili że jak zasłabnę to mam po nich dzwonić. Haha nie znają się i tyle. :) :)
W połowie drogi lekka panika – musze zaraz cos zjeść. Gdzie mój plecak z kanapkami!? Uuuuu ostawiłam w domu. Trzeba do knajpki . Zajęta wyszukiwaniem przeoczyłam fakt ze tabun chętnych dziwnie zgęstniał, a w okolicach wydawania kalorii wręcz kłębi się. Próbuję dyskretnie wdzięczyć się o przepuszczenie poza kolejnością. Tyle osiągnęłam, że po przysiędze iż mi tylko chodzi o zimny posiłek zwarta masa ludzka ciut rozstąpiła się, odłowiłam kanapkę , soczek i akurat uruchomiono drugą kasę.
Mniam, mniam ależ już byłam głodna. Siedzę i pierwszy raz w ciągu dnia kiedy entuzjazm z powiewem wolności opadł zaczynam myśleć. Te kasy bardzo daleko są. Torba ciężka . Brzuch boli. Smutno mi. Oj źle trzeba było któregoś Klona wziąć ze sobą… No nic są dwa wyjścia zadzwonić do ekipy spożywczej , przyznać się do porażki, albo jeszcze wolniej i spokojniej dobić do kasy. W każdym przypadku trzeba będzie iść. Zapalam rozrusznik, raz , drugi, trzeci – wreszcie ! :) Zosia zadowolona śpi ukołysana miarowym marszem opakowania. Co za radość, nie sądziłam ze widok kasjerów przy wyjściu może tak odprężyć. Komórka dzwoni : za dziesięć minut mam być przed sklepem. Cóż może uda się tam dotrzeć w tak skąpym przedziale czasu.
Kasa, rachunek, kolebię się do drzwi. Moje stado pęka ze śmiechu podobno tak wyglądał skatowany pingwin z siatami. Okazali jednak trochę taktu i nie proponują nic ponad odstawienie do domu. Wczołgałam się przez próg , dotarłam do najbliższego legowiska, zasnęłam kamiennym snem .
Mam ważenie że czas wyczynów jeszcze dla mnie nie nadszedł, to przez tę magię świąt….
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia