D07- dziennik rzeka Ori_noko
Powinnam odpowiadać pracowicie na maile, ale jak tu odpuścić sobie opis „Powiatowego przeglądu zespołów kolędniczych 2006”. No popatrzcie sami na nazwę !
Córeczka zwana najstarszym Klonem od tygodnia pracowicie rozkładała po całym domu płachty szarego papieru i zużywając litry farbek przekształcała toto w dekoracje do jasełek szkolnych. To że był tam widok pustynny z zepsutym samolotem na pierwszym planie budziło podejrzenie, ze dziewczę nie do końca jest wprowadzone w realia naszej aury. Korciło mnie ogromnie wtrącić swoje trzy grosze, ale ani sił no i w końcu nie wypada bez zaproszenie wtykać się komuś w dekoracje. Jakbym sama dopadła do takiej zabawy też bym się nie podzieliła. Scenografia dobiegała końca kiedy Klon zaprosiła do współpracy.
Pierwsza w nocy , blada twarzyczka nachyla się nade mną i szepcze : mama skończyła mi się żółta farba. Leże i próbuję znaleźć się w rzeczywistości – jeśli śnię to i tak przeglądam w myślach zapasy plastyczne w domu.
- w pokoju „agiede” za drzwiami stoją puszki z farbami, tam jest reszta z twojego pokoju. – po kilku minutach:
- mama nie mogę tego otworzyć – kurczę jednak nie śnię – zwlokłyśmy się z łóżka i solidarnie obie z Zosią pomagałyśmy biednej artystce w pracach wykończeniowych.
Rano wszystkie elementy poupychane do auta i jedziemy ku mojemu zdziwieniu do Gminnego Domu Kultury. Okazało się, ze jasełka owszem obie klasy w szkole wystawiają wspólnie , ale przy okazji zostali zgłoszeni do tytułowego konkursu. A zostanie laureatem takowej imprezy bardzo by się przydało bo daje 3 punkty dodatkowe do liceum – więc zapewne młodzież z trzeciej gimnazjum będzie walczyć jak lwy …. Dom Kultury dał im czas przed konkursem na przećwiczenie ustawień na nowej dla nich scenie, wypróbowanie akustyki itd. Zostałam z ciekawości- na kilka chwil – wszak trzeba odleżeć świąteczne szaleństwa. Dzięki ciekawości przekonałam się iż słusznie nie wybrałam kariery nauczycielskiej. Nie mam do tego odpowiedniej siły charakteru.
Oględnie mówiąc grupa 15 i 14 – latków pętała się bez ładu i składu po zapleczu sceny. Prowadząca bliska apopleksji na widok kolejnych wykonawców patrzących na nią baranim wzorkiem i deklarujących brak stroju. Kontrast ciekawy szare ubranie i purpurowa twarz ….
Zaczyna się próba. Taaa określenie dramatyczna kaszana to i tak nie oddaje grozy sytuacji. Z prawej chórek przyszedł ubrany jak na dyskotekę (dziewczynki z internatu więc szans na zmianę image nikłe bardzo), spódniczki mini, ostre różowości z lewej aniołki których kompletnie nie słychać, główni aktorzy plączą się w zeznaniach, dziewczynka akompaniująca ma na sobie wytarte dżinsy i rozwleczony sweterek – zapomniała że cały czas stoi z przodu sceny …Nie mogą spamiętac gdzie kto ma stanąć na scenie. Istota odpowiedzialna za puszczanie podkładu muzycznego rozmawia z najlepszą koleżanką i spóźnia się minimum pół minuty. Wszyscy wyczekująco obracają się stronę kulis. …
Z najbliższego domu sholowaliśmy białe prześcieradła, dorabiane są skrzydła , nici , nożyczki , igły , gumki idą w ruch. Córka patrzy na mnie z podziwem – przed wyjazdem zaordynowałam zabranianie torby najdziwniejszych rzeczy : kredy (na scenie można zaznaczyć miejsca wykonawców) kleje, taśmy, igły , nici i innej pasmanterii do tego kartki papieru, farby, pastele, szpilki itp. Taki mały warsztat. Cóż lata pracy społecznej i zawodowej …
Z chórku zdarliśmy dyskotekowe wdzianka, wpakowałyśmy w cywilne ciuchy innych dziewczyn – co za szczęście ze przyszły w spokojnych kolorach i sytuacja n scenie uległa poprawie. Aktorzy nadal się zacinają, ale przynajmniej każdy nie wygląda jak z innej bajki. Próby mikrofonu nie będzie, bo pan od dźwięku przyjdzie za godzinę. Nadciąga drugi zespół : rany Julek! Chyba ze 30 sztuk , ustawiają gorączkowo wypasiastą przestrzenną dekorację. Szopka ma rozmiary małego domku, na scenie wśród stołów, naczyń, naturalnej choinki uwija się minimum dziesięcioosobowa brygada rodzicielska. Samych nauczycielek w obstawie cztery sztuki. Morale naszej grupy gwałtownie opada. Aczkolwiek stwierdzamy że nasze dekoracje choć skromniejsze są zdecydowanie lepsze pod kątem plastycznym.
Za chwilę kolejny cios : przed naszym gimnazjum występuje amatorski zespół pieśni i tańca Wiwaty – cholera toż oni istnieją dobre 30 lat i są takimi amatorami jak ja wąsatym wujaszkiem. Mają dofinansowanie działalności z kasy gminnej i jeżdżą z występami po całym świecie. Prowadzi ich zawodowiec, mają własnego etatowego choreografa…O zapleczu kostiumowym już nie wspomnę.
Dawno zapomniałam o pojechaniu do domu. Klęczymy z córką na planszach uzupełniając i sklejając je w duży format. Nawet nie patrzymy na kolejną ekipę z dudami w pięknych strojach ludowych, która szuka zaplecza. Na koniec wmaszerowuje tłumek nobliwie ubranych pań i panów w wieku późny Balzak z eleganckimi śpiewnikami w rękach. Moralnie nie są już w stanie nas pognębić – zdechliśmy po zobaczeniu strojów drugiej grupy wykonawców- wyraźnie dysponowali zupełnie innym budżetem niż składki klasowe i zestaw prześcieradeł.
Jak dobrze ze wczorajsze kanapki zostały w plecaku – przechowały się świetnie w chłodzie garażu więc można je spokojnie zjeść. Posilona idę na widownię licząc na cud. Cóż innego nam w sumie pozostało?
Wiwaty wbiegają, tupią, grają, dzwonią – przyłożyli się uczciwie- ciekawe czy jury zna ten program bo większość pobiedziszczan – owszem. Od sześciu lat w okresie przedświątecznym prezentują to samo. Występ świetny jednak odczuwam niesmak .
Teraz nasi: na początek zaskakującą dekoracja z pustynią. Przedstawienie to część Małego Księcia i klasycznych jasełek. Nić przewodnia : poszukiwanie przyjaciół, miłości od tego ładne przejście do tradycji bożonarodzeniowej. Ku mojemu zaskoczeniu śpiewają, mówią bez zająknięcia, zmieniają plansze (na przyszłość jak córka chce to robić to musi albo urosnąć albo nosić stołeczek nawet na palcach ma kłopot z upięciem tych płacht ) muzyka jest puszczana w odpowiedniej chwili, aktorzy mówią wyraźnie i spokojnie, chórek i aniołki zdecydowały się śpiewać pełną piersią. Całkiem przyjemny dla oka i ucha zestaw. Uff koniec.
Scenografia przestrzenna zmiotła nas ze sceny , cóż to był najmocniejszy punkt tej grupy. Dzieciaki stremowane i w zbyt dużej liczbie. Jednak robią bardzo dobre wrażenie . Opiekunki wyglądają jakby każda dostała kolki- warczą na schodzące dzieci, twarze mają ściągnięte i zirytowane – pewnie odwrotnie niż u nas na próbach musiało być świetnie. Nie słyszę żeby chwaliły swoją ekipę – może później ? Kiedy obcych nie było? Mam nadzieję.
Dudziarze świetnie grają, ale jeśli chodzi o dopracowanie są tego co robią na scenie to powinni chyba zrobić wcześniej choć jedną próbę. Dwa zespoły nie dojechały – grypa lub inne paskudztwo ich rozłożyło. Nobliwy chór śpiewa pięknie – jedna z pań spieszy zawsze przed resztą – nie wiem czy to gest grzecznościowy czy faktycznie nie wie, że bierze udział w występie zespołowym i nie powinno być jej słychać osobno. Połowa naszej ekipy zmordowana przeżyciami rozchodzi się do domów. Część twardo czeka. Jury przeprowadza naradę. Dziewczyny z gimnazjum wykorzystują okazję i obchodzą publikę z kartkami świątecznymi własnej roboty – utarg pójdzie na dom dziecka. Coś jednak będzie z tego popołudnia. Córka rozpromieniona sprzedali z 20 kartek.
Jury ogłasza wyniki. Drugie miejsce !
Pierwsze Wiwaty. Niech im będzie. Dzieciaki rozwozimy po domach, same idziemy na gorącą czekoladę czcząc tak pierwsze punkty zdobyte na drodze ku średniemu wykształceniu i wreszcie do domu. Nasi trzej panowie patrzą wilkiem, dopiero informacje o powrocie z tarczą trochę poprawia nastrój. Bez słowa wlokę się na wyrko i tak sobei teraz leżymy od wczoraj. Dziś choćbym najbardziej chciała to nie mogę się ruszać- sądzę, że teraz naprawdę przegięłam. Mąż chciał nas zawieźć do przeglądu do szpitala, ale poprosiłam o odroczenie wyroku. Najbliższe dni nie ruszam się. Wprawdzie wczoraj 70% czasu siedziałam, ale to dla nas za dużo dobrego było. Zawsze dni wolne wydawały mi się tymi najbardziej pracowitymi.
Synkowie przeziębieni bardzo więc mam dziś towarzyszy niedoli i szczęśliwie pełną obsługę. Starszy Klon robi obiad, młodszy sprząta – w miarę swoich sił, córka załatwi zaopatrzenie. Herbata, śniadanie i inne takie podawane pod nos. Nie muszę wstawać i bardzo dobrze. Natomiast z braku bodźców zewnętrznych nie będzie o czym pisać, ale mały oddech się przyda. Będzie chwila na refleksję, może coś fajnego wydarzy się na teranie zaśnieżonego ogródka? Jak mawia mój braciszek : Póki życia póty nadziei.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia