D07- dziennik rzeka Ori_noko
Dzień buntu.
Przez cały czas przerwy świąteczno- zimowej grzecznie leżałam, rodzina przesuwała mnie z kanapy na łóżko, przyrządzali, gotowali, nakrywali, sprzątali. Luksus. Wkurzający , ale ewidentnie luksus. Zaczynam po tych staraniach wyglądać jak wyższy ….Garfild . No jeszcze nie jestem ruda …ale nigdy nic nie wiadomo.
Jednak wracając do tematu. Wyglądało to tak: przez dwa tygodnie pełna obsługa, dmuchanie na mnie i chuchanie. Najczęstsze zdanie padające z ust Klonów brzmiało: mamo idź się połóż – fatalnie wyglądasz. To właśnie chce się usłyszeć po wstaniu z pokrzepiającej drzemki. Oczywiście były nieśmiałe próby przejęcia władzy, jednak przewaga liczebna …
Dziś ostatni dzień urlopu męża, możliwość skorzystania z samochodu czyli da się zobaczyć większy kawałek świata, pogadać ze znajomymi – już mi się gębusia śmieje. Najpierw rano manifestacja siły, jak to ja sprawna, odporna i w świetnej kondycji. Raźno biegam (no to akurat to eufemizm ) po domku. Poświstuję, uśmiecham się , rumiana aż miło. Kluczyki i dokumenty przeszły z ręki do ręki.
W myślach układam listę rozrywek :
dzieci odwiedź do szkoły, wskoczyć do znajomych kolega wrócił z Ameryki, potem małe zakupy, triumfalny powrót do domu, wypad z mężem do lekarza – niech fachowiec potwierdzi moją zdecydowaną poprawę , potem już tylko powrót na łono rodziny i zasłużony wypoczynek.
Hehehe jak sobie teraz wieczorem przypominam realizacje to łza się w oku kręci. Najpierw pojechałam do znajomych, rozsiadłam się w fotelu nadstawiłam ucha i zemdlałam - kolega odwiózł mnie opowiadając o Ameryce. W domu zaraz sprawa wyszła na jaw. Pewnie dlatego, że niecodziennie wracam uwieszona na bądź co bądź obcym facecie . Mąż sprawnie przejął ambitny zezwłok, fachowo ułożył na sofie , pod nogi wpakował dyżurną kołdrę z wdziękiem podjął konwersację, częstując kawą. Imponująca wprawa. Panowie usiedli, powymieniali uwagi o metropoliach w których ostatnio przebywali, a ja trawiona zawiścią ponownie odpłynęłam.
A co będą sobie tak gawędzić bez mojego udziału. Po ocuceniu postanowiłam, że nie będę upierać się przy zakupach. W końcu jestem poniekąd rozsądną kobietą. Jednak cieszę się – wprawdzie nadzieja , że lekarka mnie pochwali nikła z każdą chwilą to jednak fajnie będzie przewietrzyć się.
Dzwonię by potwierdzić wizytę. Zaprzyjaźniona położna radośnie informuje:
- słyszałam, że pani stale się przewraca- kurczę to się nazywa przepływ informacji.
- No faktycznie – ostrożnie potwierdzam
- a dziś jak było?
- prawie dobrze…
- jak dobrze ?- chyba nie potrafię kłamać …
- to zrobimy tak, pani przyjedzie, wchodzi poza kolejnością i zaraz wraca do łóżka…
No nie powiem żebym eksplodowała entuzjazmem. Wypad trwał razem godzinę plus kwadrans. Rekord. Miasto ino mi mignęło, a o spotkaniu z koleżanką nawet nie wspomnę. Najdłużej trwało wypisywanie zwolnienia. Może za miesiąc będzie lepiej? Zwłaszcza iż będziemy już o tylko o pięć tygodni do końca.
Myśl o zakończeniu prac budowlanych nie budziła we mnie takiego rozmarzenia i radości jak perspektywa rozwiązania. Ze smakiem przeglądam rankingi szpitali, podoba mi się ruch na rzecz praw rodzących i wściekam się na becikowe. Nasz system podatkowy nie pozwala rozliczyć się od ilości osób w rodzinie. Dawanie jednym z dochodów drugich niczego nie rozwiąże. A na pewno nie zachęci ludzi wykształconych o dobrych perspektywach do walki z niżem demograficznym . Jedyną pewność jaka zyskują decydując się na potomka, że na 99% kobieta straci pracę, chyba że potrafi udowodnić dostęp do pełnosprawnej babci, a najlepiej dwóch. Na wypadek gdyby jedna się rozłożyła.
Wdech, wydech . Nie ma sensu się wściekać, może z czasem i u nas pojawią się rozwiązania podatkowe uwzględniające ludzi którzy wspierają swoich starych rodziców czy kształcą dzieci .
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia