D07- dziennik rzeka Ori_noko
Miałam przyjemność gościć forumowiczów, którzy przymierzają się do budowy domu. :) Wspaniałe uczucie mogłam mówić o budowaniu, kosztach, rozwiązaniach , a oni dyskretnie nie ziewali, ani nie podnosili oczu z cierpiętniczym wyrazem twarzy . Dwa małe berbecie spokojnie przeglądały koszyk z zabawkami. I kwiatek mi dali , który urośnie na bardzo duży – sprawdzałam w mądrej książce jak toto cudo hodować. Bardzo cieszyłam się gośćmi w równiutką rocznicę zamieszkania w domku . Jedyną chmurą na horyzoncie była świadomość, iż każde pomieszczenie jest zdecydowanie stęsknione za osobą z kompletem ścierek w łapie. Trudno. Mam nadzieję, że jeszcze los nas zetknie i da się zaprezentowaz od bardziej poznańskiej strony.
W trakcie wizyty wiedziałam już ze na pewno wybiorę się do szpitala , bo momentami dostawałam zeza dzięki sygnałom , które wysłała mi z wnętrza córeczka. Z żalem pożegnałam szczęśliwców którzy będą mogli przeżyć swoją przygodę z budowaniem i poprosiłam męża o szybki powrót do domu.
Zosia z entuzjazmem zaczęła pukać do wyjścia. Przez całe popołudnie i wieczór rozważaliśmy zasadność tego awanturowania się i zdecydowaliśmy się jej dać kolejną szansę. No bo jak ktoś domaga się przeprowadzki już przez kilka godzin w odstępach co pięć minut…
Przeszliśmy ponownie szpitalna procedurę rejestracyjną . Tam z wszelkimi objawami estymy odholowano nas na izbę porodową. Co za radość ! I tak gustownie, przyjść na świat w rocznicę zamieszkania. Miłe dziecko.
Mąż postarał się o urlop by zająć się Klonami i inne takie, a ja swobodna i radosna miałam na głowie tylko jedno : szczęśliwie urodzić Zosieńkę.
Po 12 godzinach córeczka zdecydowała się ….. zmienić zdanie. Ku mojemu osłupieniu wypięła się na wszystko i odmówiła dalszej współpracy. …
Efekt ? Odesłali nas do pokoju, pooplatali kablami do urządzenia które rozgłośnie zawodzi puk -chlup- puk i robi zapis tych dźwięków oraz skurczów opakowania.
To co myślałam nie nadaje się nigdzie nawet w ocenzurowanej formie.
Na szczęście życie trzyma w rękawie małe niespodzianki. :) Po pierwsze wyjątkowo ładny pokój i sympatyczna ciężarówka z nakazem leżenia. W związku z tym (czyli mógł wejść do pokoju ) panią odwiedził mąż i …zaczął zdawać jej relacje z…. budowy. Nie miałam jak wyjść więc bez ujmy na honorze mogłam legalnie cieszyć się ulubionym tematem.
Nagle w ucho wpada mi znajome nazwisko, raz , drugi. Nieśmiało zapytałam czy to taka a tak firma… Sąsiadką szpitalną okazała się współinwestora budowy oddalonej od nas o niecałe trzy kilometry. Czysta radość. Mogłyśmy pogawędzić o boniowaniu, kosztach kładzenia kabli, miejscach zaopatrzenia, rozterkach co do koloru tynków czy glazury … Naprawdę lubię te klimaty.
Miejscami nawet udawało się zapomnieć czemu leże na niewygodnym łóżku i czemu każda kolejna zaglądająca osoba patrzy z dezaprobatą na faliste linie kreślone przez czarna skrzynkę. W następnej dobie zwolniono nas do domu. Oczywiście w niezmienionym stanie , ja z zewnątrz, Zośka wewnątrz.
Obiecałam sobie, że jak znowu będzie kolejna próba wyklucia się to nikomu z rodziny nie wyślę ani pół sms-a, aż się smarkata nie zamelduje. Naiwnie leżąc na porodówce pochwaliłam się bratu i matce. Mieli z tego tylko serię nerwowych telefonów, a frajdy żadnej. Koniec z fałszywymi alarmami. Koniec z jeżdżeniem do szpitala. Koniec !!!! Zwłaszcza, że teraz dla odmiany ja się rozmyśliłam !!
Tuż przed zwolnieniem do domu, młodziutki lekarz (łatwo poznać po zaroście – dodaje lat i powagi – zaczynają golić się dobrze po czterdziestce) zrobił USG i radośnie oświadczył ze moja dzidzia waży w tej chwili minimum około 4300g ! Popatrzałam na niewinnie wyglądającą kotłowaninę nóg i rączek na ekranie:
- No doktorze , tą informacje to mógł pan już mi darować!
- Czemu?
- Bo ja takiego smoka nie mam zamiaru rodzić, wycofuje się imprezy ! - Oj szkoda, że nie miałam aparatu ! Gościu patrzył mnie i próbował znaleźć jakakolwiek sensowną odpowiedź na tak bzdurne oświadczenie.
Godnie pożegnałam się i wróciłam na nasze kauprze. Teraz wertuję książki i strony o porodach domowych. To nie z nadmiaru ambicji tylko logiczne myślenie. Jeśli ze szpitala zwalniają kobitę w 39 tygodniu ciąży,wieloródkę, ze skurczami (słabymi, ale jednak stałymi), mieszkającą poza ośrodkiem miejskim to oznacza jedno : ma sobie radzić sama.
Z filmów wiem, że konieczne są białe prześcieradła i garnki gorącej wody. Plus kawa. To dla nietrzeźwego lekarza – na przyjmowanie porodu w wersji „western” .
W stylu „Domek na prerii” wystarczy gromadka podenerwowanej rodziny przy stole i pojękująca kobieta w sąsiednim pomieszczeniu…
Tylko skąd te białe lniane prześcieradła? Mamy wyłącznie kolorowe, frotte, na gumce…
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia