D07- dziennik rzeka Ori_noko
Pojechaliśmy spory kawałek bo do Warszawy i po drodze mijaliśmy sad . Wśród drzew duży napis SKARPETKI – aż wypatrywałam różnych rozmiarów i kolorów powiewających na wietrze… A potem byliśmy na weselu. I balowałyśmy do rana. Prawie. No konkretnie to do 23.00 . I Zosiak znowu stosował stare sztuczki, uśmiechy, przeciągania się, bezbronne spojrzenia z pyzatego dziobasa zero pojękiwań czy szlochów ..i kolejny skalp uwiązany u pasa. Mam nadzieję, ze jej troszkę ten skoncentrowany wdzięk się rozrzedzi, bo przywyknie i będzie się dziwić że w szkole nie padają do stópek.
Impreza – udana i wzruszająca. Dotychczas taki wypad na ślub traktowałam jako zabawę bez żadnych podtekstów. Teraz zobaczyłam, że tak naprawdę ideą wesela jest dzielenie się z bliskim ludźmi swoim szczęściem i radością. Dojrzewam czy cóś, bo różne takie przemyślenia miałam aż mi łzy w oczach się kręciły. Zasadniczo to oczy mi się pocą tylko pod wpływem pyłków… Zaczynam rozważać czy na któreś tam lecie nie zrobić nam wesela. Z drugiej strony państwo hm młodzi pilnujący dzieci na własnej imprezie- to może być ciekawe doświadczenie.
Przestałam się dziwić ciężko wzruszonym ludziom na weselach.
A mąż uruchomił całość podlewania. To znaczy system podlewania ma 12 sekcji – dwie obsługują linie kroplujące , pozostałe kierują wodą ze spryskiwaczy. Wspaniały widok. Teraz ostatni etap podłączenie zaworów do programatora i możemy nastawiać zraszanie roślin na 2- 3 w nocy oraz zasypać rowy przeciwpiechotne... Chwasty oszaleją z radości .
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia