D07- dziennik rzeka Ori_noko
Rodzina wróciła do obowiązków beztrosko zostawiając krajobraz po bitwie w każdym zakątku.
I zaraz w to pandemonium nawiedziła nas koleżanka z malutką (no niecałkiem !!!) córeczką. Dzidzia jest młodsza o 2 tygodnie, a na naszych oczach pochłonęła : średni słoik jarzynowo-mięsnego obiadu, deser mleczno – coś tam, popiła tęgo z butli i udała się na pokrzepiającą drzemkę by nabrać sił przed następnym posiłkiem.
Nasz zawodnik z sukcesem uporał się z obiadem w postaci pięciu łyżeczek...marchewki z ziemniakami, częściowo wypluł, a częściowo rozmazał 30 ml soczku i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku przypięła się do piersi.
Miła drzemka połączona z ssaniem mleka dodała sił : ruszyła na obchód włości. Wpakowała się na schodek – do prac priorytetowych doszła barierka na górze i na dole – tu umyła rączki w misce z wodą psinki (nasz czyścioszek ), szybciutko uciekła do ukochanego kominka. Tam nie tylko widać znajomą twarz w odbiciu szybek to w dodatku są wygodne uchwyty do podciągania się.
Stwierdziłyśmy że wprawdzie córeczka koleżanki swój obiadek pogryzła z racji imponującego uzębienia, ale nasza to by posiłek dogoniła. I tak rozstałyśmy się każda zadowolona ze swojego szkraba.
Mi w zupełności waga malutkiej odpowiada- zwłaszcza ż wybrałam się z nią na grzyby. Sukces połowiczny : ramię którym nosiłam Zosię z nosidłem odpadło a na drugim przytargałam koszyk z mieszaniną grzybów. Po tym bolesnym doświadczeniu plus z przyczyny utrudnień transportowych postanowiłam wybrać się na grzyby na tzw. ”Architekta ”.
Znajomy (architekt ) częstokroć wraca z wyprawy do lasu ze znaczną ilością runa leśnego.
Lubię jak to opowiada:
Rankiem tak w pobliżu godziny 8-9 pakuję śniadanie, termos. Biorę zawsze duży koszyk – znaczące uniesienie brwi.
Mam swoje miejsca - tajemniczy uśmiech - zasadniczo to zawsze jadę w ten sam rejon. Trzeba szukać tak długo, aż zobaczysz wędrujące z koszami kobity. Na tym odcinku lasu zatrzymuję się – tu głos opada do tajemniczego szeptu , wszyscy słuchacze nachylają się by nie uronić nic z tajemnicy zbieracza - podchodzę… Kupuję i odpoczywam. Dobrze się tak od rana przelecieć po lesie…
Udoskonalę metodę – rano na targ… Do auta się nie dopchamy, a bez rumaka Zośka w knieje nie wezmę. Witaj starości – będę kupowała grzyby !!! To jeden z tych momentów grozy o których dotychczas czytałam. Dwadzieścia lat wstecz wzięłabym dzieci w zęby i kolebiąc zwisającym z paszczęki potomstwem pognała na piechotę, a dziś….. zasłaniam się brakiem samochodu… Cena za postęp cywilizacyjny - borowiki z targu.
PS. Grzybów nie było
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia