D07- dziennik rzeka Ori_noko
Można jeszcze dużo opowiadać i pewnie ta wyprawa będzie do nas wracać falami.
Nocne jazdy skuterami, mała uliczka zmieniającą się po zmroku w serce miasteczka obsadzona najróżniejszymi typami turystów . Zachód słońca w rozśpiewanym ogrodzie, zapachy, kolory, wspaniali, uśmiechnięci ludzie, przypływy i odpływy morza, wędrówka w niesamowitym upale po zatłoczonym targu, uporczywe targowanie się by z 1000 rupii dostać cenę 150… Mina naszych dzieci na widok łazienki w bardzo przyzwoitym indyjskim hotelu , zgadywanie co zamówiliśmy w knajpce , serdeczność pomocy , niesamowita jedyna herbata którą przyjęła się już w naszym domu, jazda pociągiem przez dwanaście godzin i nagła decyzja ze wysiadamy kilka stacji wcześniej, wyrazisty i piękny żeński głos śpiewający o czwartej co rano pudżę , ubrania kobiet...
To chyba najpiękniej ubrane kobiety na świecie . Widziałam panią sierżant w zielonym wojskowym sari – do tego stosowne ozdoby na rękach i nogach.Poezja.
Moja dzielna rodzina znosząca upał , złamanie, przyprawy, zanurzenie po czubek głowy w zupełnie innej rzeczywistości, Zosieńka wędrującą na chwiejnych bosych nóżkach w pielusi i kusej bluzeczce.
Kręcący się pod sufitem wiatrak, spadające z łoskotem ogromne liście palmy, pani wrzeszcząca po polsku z pasją do telefonu na środku romantycznej plaży i wpatrzone w nią zdziwione twarze Hindusów , wyprawa autobusem na wycieczkę „fakultatywną” gdzie przewodnik znał angielski tak jak ja …czyli w skali od 1 do 10 tak z… -5 , więc mi różnicy nie robiło , reszta była lekko zawiedziona… Ludzie kopiący archaicznymi narzędziami rowy , tymi samymi ciosający z tutejszej skały bloczki budowlane! Krowy idące z dostojeństwem środkiem drogi, fryzjer masujący głowę na krześle z lat pięćdziesiątych, biegnące zewsząd okrzyki: taxi? Riksza ? Taxi ? Taxi? Dwa cielaki walczą wyrzynającymi się rogami, wszyscy ze spokojem mijają je łukiem. Bardzo lubię tam być.
No i dzięki wyprawie mogliśmy przekonać się jaki jest nasz poziom odporności psychicznej. Sprawdzian odbył się w Polsce. Zaraz po powrocie sobota - pojechaliśmy do prywatnej kliniki żeby obejrzeli pechowe ramię. Chirurg zaordynował rentgena i w pięć minut później promieniejąc radością oznajmił nam że przez trzy tygodnie nic się nie zrosło,a idzie czwarty tydzień, że złamanie jest paskudne, skomplikowane i konieczna jest operacja. Blaszka do wprowadzenia pod kość , rehabilitacja, ponowna operacja by wyjąć blachę . Do zrobienia od zaraz. Cena zbiła nas z nóg. Firma opłaca dodatkowe ubezpieczenia, ale to nie obejmuje nic ponad badania i porady ambulatoryjne…
Bierzemy zdjęcie nr jeden z Indii, numer dwa z Certusa jedziemy do szpitala na ostry dyżur. Młodziutka lekarka kieruje nas na rentgen, ogląda wyniki, konsultuje się z lekarzem prowadzącym oddział i mówi że to bardzo skomplikowane złamanie, potrzebna będzie operacja… Mamy wrócić na koniec tygodnia ze skierowaniem do szpitala , wtedy powinien być wzięty pod nóż do końca następnego tygodnia.
Idea interwencji chirurgicznej jakoś tak przeraża nas i na wszelki wypadek mąż zapisuje się w kolejkę do speca od złamań które są tak mało optymistyczne. Termin oczekiwania dwa tygodnie.
Jedziemy do lekarza rodzinnego, który ogląda już trzy ujęcia rentgenowskie ( o wiecie państwo to skomplikowane złamanie, nie zrasta się i są odpryski ) bez dyskusji daje skierowanie do chirurga. Ten cenny dokument kserujemy - na wszelki wypadek. Chirurg ogląda męża, zdjęcia – ze smakiem opowiada co powinno być zrobione: chodzi o blaszkę którą trzeba będzie trzeba wprowadzić, bo akurat to złamanie …. Kieruje na operację. Od rana jedziemy do szpitala.
W rejestracji dowiadujemy się że papier ten jest do niczego , bo szpital honoruje jedynie skierowania wystawione przez własną przychodnie przyszpitalną …. Dobrze . Ustawiam się karnie w kolejce do okienka. Pani żąda skierowania do chirurga…. urazowego. Z całym spokojem na jaki mnie jeszcze stać mówię, ze rodzinny dał do chirurga nie precyzując specjalności ! Pani bierze skierowanie ( ksero) i znika na kwadrans. W wyniku konsultacji dostajemy przedostatni numerek . Jest ósma rano. Na plecach w nosidle siedzi Zosiek, mąż obolały siedzi na tych taborecikach korytarzowych . Za kwadrans jedenasta chirurg urazowy stwierdza: to skomplikowane….i proponuje leczenie zachowawcze, bo……...to nie operacja ratująca życie.
Burza mózgów rodziny dalszej i bliższej. Jedziemy na prywatna wizytę u profesora X grającego pierwsze skrzypce w dużym szpitalu – nie będę mu robić obciachu publicznie mówiąc nazwisko. Pan profesor pobieżnie bardzo przegląda klisze, do obojczyka wcale się nie zbliża, przyznaje rację co do konieczności operacji, ba podpisuje skierowanie do swojego szpitala (już nie musimy stać w kolejce w tutejszej przychodni ) za to badanie a la Kaszpirowski inkasuje nominały NPB oraz proponuje żeby przyjeżdżać na dalsze wizyty minimum 6 tygodni z rzędu . Pomachał nam marchewką przed nosem i wrócił do pracy społecznej.
W rejestracji okazało się, że gdyby na skierowaniu napisał np. : przyjąć , to sprawa byłaby załatwiona, a tak to możemy ustawić się w kolejce. I już za półtora roku obojczyk będzie naprawiony…
Profesor i pani z rejestracji radzili by zapisać się we wszystkich szpitalach i dzwonić. Może ktoś się nie stawi i hyc szczęściarz wskoczy w wolne miejsce… Nic dziwnego, ze wszędzie są monstrualne terminy …Zostały dwa wyjścia. Znajomy Kolega Medyk no i od początku historii mamy zaklepaną wizytę u specjalisty od tego typu złamań, termin oczekiwanego spotkania zbliża się. Kolejny rentgen – po przejściu mojego męża niedługo liczniki będą buczeć, a mi lampka nocna nie będzie potrzebna przy łunie obok da się poczytać….
Łamię się i dzwonie do Kolegi – bardzo niechętnie zaciągam tego typu długi. No bo jak to spłacić? Wystrój pokoju mam mu zaaranżować ? Komputer podłączyć? Nie ma problemu, mamy wziąć wszystkie zdjęcia , ominiemy straże , kordony i z kolei jego kolega rozpatrzy sprawę! Oddycham z ulgą. Dobrze czasami sięgnąć po ostania deskę ratunku. Dzień przed korzystaniem z Kolegi Medyka wizytujemy wreszcie super specjalistę .
Pan bardzo uważnie ogląda pięć kolejnych ujęć tego cholernego obojczyka. Czyta wyniki, bada, sprawdza jak się to wszystko miewa. I proponuje żeby mąż nie poddawał się operacji, bo widać ze po pięciu tygodniach kość znudzona czekaniem wzięła sprawę na swoje barki i tworzy się wreszcie pomost kostny miedzy odłamkami, a pozostałymi licznymi częściami obojczyka ! Teraz już z górki. Wreszcie !!!!! Jesteśmy zmęczeni tym odbijaniem się od ściany NFZ i stłamszeni psychicznie niepewnością co właściwie powinno być zrobione. Taka dobra wiadomość była już bardzo potrzebna.. Pozostaje przed nami zaczęta sprawa u znajomego…
Na myśl by następnego ranka zaliczyć kolejną wizytę w medycznym świecie mąż robi się zielony. Dzwoni i dziękując serdecznie odwołuje alert. Znajomy Medyk odpowiada że nie ma sprawy. Szkoda – znam tego kolegę . Teraz po pomoc będziemy mogli się tam zwrócić w wypadku …właściwie nie ma już takiego wypadku. Droga zamknięta. Natury żadnego z panów nie zmienię.
Składam Klonom ofertę, mogą wybrać spomiędzy siebie jedną sztukę do zawodu lekarza. Inaczej wyznaczę ochotnika...
Do wyprowadzenia na prosta została jedna sprawa. Podczas tego zwiedzania placówek zdrowia mąż przywlókł taki szczep bakteryjny, ze gdyby ktoś sobie życzył zapalenia płuc w połączeniu z gorączką, zawrotami głowy i wstrętnym duszącym kaszlem to zapraszam ma właśnie na stanie.
Kochani potomni ! Nigdy pod żadnym pozorem nie łamcie sobie obojczyka – naprawdę nie warto.
Jednak tego wyjazdu bym nie odwołała (zwłaszcza ze to nie mnie boli ramię ) miałam okazje przemykać pieszo po lotnisku między kołującymi samolotami . Próbować bananów o lekkim smaku cytryny, jechać rozsypującą się taksówką którą kierowca odpalał na korbę !!!
A wiecie że w lutym wysiewa się pierwsze roślinki! ?
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia