Zyziowy dziennik drewnianej chatki
Wreszcie się doczekalimy... Dzi miał być wielki dzień i na nasze włoci mieli wkroczyć archeolodzy. Okazało się jednak, że byli w pobliżu i wkroczyli już wczoraj. Rano dzwoniłam do naszego Boba budowniczego, żeby skoordynować działania pana koparkowego i chłopców z pędzelkami i łopatkami. Bob budowniczy najpierw mnie pocieszył mówišc, że impreza odbyła się wczoraj, po czym wylał mi na łeb przysłowiowy kubeł lodowatej wody mówišc, że na naszej parceli sš CZTERY ZNALEZISKA O DUŻYM ZNACZENIU HISTORYCZNYM. Kubeł zimnej wody to eufemizm. Była to wanna pełna kostek lodu. Gdybym nie była wieżo po operacji, to już bym tam jechała wypytywać kogo u nas znaleli. W sobotę wylę męża, niech pstryknie parę zdjęć. W następny poniedziałek, jak tylko zdejmš mi szwy, pogalopuję i dokładnie podpytam co tam było. Archeolodzy rozgoszczš się u nas na co najmniej 14 dni. Ech...
Z rzeczy mniej mrożšcych inwestorskš krew w żyłach a nawet przyjemnych: mamy już wieżutkš, jeszcze pachnšcš drogę asfaltowš, po której można dojechać do naszej ulicy. Te dziurska pełne błota i wody na fotkach powyżej to już mroczna przeszłoć. Nasza ulica jeszcze jest w powijakach, ale do końca roku też ma być ponoć gotowa. Na razie mi to nie przeszkadza, bo nasz dom jeszcze nie stoi. I bonus na koniec: przystanek autobusowy będzie jakie 100 m od naszego domu.
A kuchnia: dostałam już wizualizację, ale jest tragiczna. No nie podoba mi się i już. Muszę pomyleć jak to zmienić....
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia