Zyziowy dziennik drewnianej chatki
Przedwczoraj mąż był na naszej działce - postępy żadne. Bardzo mnie to wkurzyło, bardzo. Dwa tygodnie stracone, bo nic się nie dzieje.
Wczoraj już jako osobnik w pełni sprawny fizycznie, aczkolwiek jeszcze co nieco obolały pooperacyjnie, ruszyłam na poszukiwanie archeologów. Znalazłam ich o parę działek dalej, nawigowana telefonicznie przez naszego kierbuda dotarłam. Siedziało ich sześciu w dziurze osiem na osiem metrów i odkrywali małymi motyczkami skorupę ogromnego dzbana. No nie wiem czego dokładnie, dzbana czy kotła, ale oni pewnie wiedzieli.
Uśmiechałam się jak słońce, grzecznie zapytałam jak to wygląda u nas, bo niby mieliśmy mieszkać już na wiosnę, tymczasem jest czerwiec a my nie możemy wbić łopaty. Zapytałam też jak mogłabym im pomóc, żeby praca poszła jakoś szybciej... Patrzyli na mnie jak na zjawę i nie bardzo wiedzieli co zrobić. W końcu zawołali kierownika wykopalisk czy jak mu tam... No, w każdym bądź razie głównego archeologa.
Wyjaśniłam mu całą sprawę jeszcze raz, po czym wykazałam wzmożone zainteresowanie jego pracą i się zaczęło... Wiem już pod którym domem odkryli miejsce uczty kanibalów, wiem gdzie są największe znaleziska z epoki brązu itd. W rezultacie umówiliśmy się, że na nasze włości wkroczą DZISIAJ a za 2-3 dni jak tylko odkryją to, co tam jest, to do mnie zadzwoni i przyjedziemy zrobić zdjęcia i wysłuchać wykładu na temat: prehistoria pod naszymi fundamentami. Cieszę się. Bo wreszcie coś drgnęło.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia