Wielki Podrzutek Jagny
Tym bardziej, że nic się nie dzieje, ale czujemy się trochę jak sportowcy w blokach startowych. No, może nie tak dobrze odżywieni i wytrenowani, ale jednak. Ja to nawet mam sylwetkę sportowca. Poważnie. Doszłam do takich wniosków jak oglądałam pchnięcie kulą....Ale do rzeczy. Na budowie nic się nie dzieje, bo Mój Mąż wreszcie dojrzał do pewnych decyzji. Nie, nie sprzedajemy domu. Odwrotnie – budujemy dalej i to już w normalnym tempie przy pomocy kredytu. A wszystko dzięki Dalszym Sąsiadom. Ja o kredycie miauczałam już dawno, ale mój ślubny nawet nie chciał o tym słuchać. Mówił tylko dwa słowa: „Żadnych kredytów!” W zależności od nastroju albo je tylko mówił, albo krzyczał. A że ja uparta jestem, to nawet czasem ryczał. Aż tu pewnego dnia jesteśmy sobie na działce w celach rekreacyjno - filozoficznych (czyli rozmyślamy, co by tu dalej robić i za co), kiedy odwiedzają nas Dalsi Sąsiedzi. Czekali na kredyt kiedy my już budowaliśmy. Teraz my mamy dom pod papą, a oni z kredytem już mają okna, tynki i dachówkę. Oczywiście nie zwiezione na kupę, tylko normalnie zainstalowane na i w ścianach wybudowanego domu. Upajają się swoim szczęściem na naszej działce. Bezczelni. Ale wtedy mój mąż pyta od niechcenia o ratę kredytu. Kiedy pada odpowiedź, mina mojego męża ulega drastycznej przemianie. Zupełnie jakby okropnie bolał go brzuch i nagle przestał. Urosły mi skrzydła i podfrunęłam metr w górę, ale nikt nie widział. Ja już wiedziałam. Bierzemy kredyt! To nic, że próbowałam przez pół roku czegoś, czego dokonał prawie obcy facet w dwie sekundy. To nic, że taki kredyt spłaca się przez lata (zdążyłabym zrobić jeszcze parę kolejnych fakultetów w tym czasie!), to nic, że odsetki....Ale kredyt oznacza kolejną wiosnę już u siebie. Lubię kredyty za to. No i tylko za to.
Tak więc jeszcze przed moim wyjazdem na sesję (nie, nie będę się chwalić, nie powinnam, nie mogę...) szybko kompletujemy dokumenty i składamy w odpowiednie ręce. Niestety te ręce z całą resztą ciała wybrały się właśnie na urlop. Czy ci ludzie to nie mają co robić, tylko na urlopy jeździć? Dlaczego w lipcu? W listopadzie nad Bałtykiem też ładnie, a my byśmy już byli w połowie wykończeniówki.... Na szczęście ręce w poniedziałek wracają i mamy obiecane szybciutkie załatwienie sprawy. Teraz to mojego męża denerwuje jeżdżenie na działce, bo nic się nie dzieje. Dla mnie się dzieje. Obserwuję jak rosną mi roślinki. Przeważa perz, oset, łoboda i chabry. Ładnie rosną. Zdrowo i dorodnie. Wypieliłam dookoła iglaczków i brzózek, żeby je było troszkę widać. W oczekiwaniu na kredyt gotowa jestem wypielić własnoręcznie całą działkę, ale Mój Mąż planuje pryskanie Randapem, więc chyba bez sensu....
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia