Wielki Podrzutek Jagny
…dalej Maj 2007
Jeżdżę na siłownię. Eksperymentuję z jogą, Pilatesem i takimi tam. Jest fajnie, bo ja strasznie chuda jestem i mogę się na siebie bezkarnie gapić w lustro przez godzinę.
Staram się nie opuszczać żadnych zajęć, ale czasem się zdarza. Jak na przykład wtedy, kiedy w ostatniej chwili omijam miotającego się na ruchliwej jezdni kudłatego pieska. Ja go omijam, dwóch następnych kierowców też, ale jak długo…? Zatrzymuję samochód, wysiadam i przez 20 minut namawiam psa, żeby zszedł z jezdni i do mnie podszedł, ale on się bardzo boi. W końcu jakoś go przekonuję, że nie mam zamiaru go skopać, bo podchodzi i daje się pogłaskać. Widzę pod kłakami przerażone oczy. Na każdy, najmniejszy ruch, rzuca się do ucieczki i to, oczywiście prosto na jezdnię. Ale po chwili, szerokim łukiem, dziwnym halsem znowu podchodzi i znowu daje się dotknąć. Więc wtedy ja udaję, że właśnie mi się znudziło, podnoszę się powoli z pozycji kucznej i pomału odchodzę. Pies idzie za mną, idzie… idzie…. i wtedy ja go cap! i do samochodu. A potem do weterynarza. A potem do domu. I tak oto nastał Frędzel
Bakcyl przyjął go przyjaźnie, Tula zignorowała a dzieci się ucieszyły. Mąż się wściekł jak się dowiedział (tak, tak, od pół roku nie mieszkał z nami, ale…hmm… jakoś tak się poczuwał), ale wtedy dotarło jasno do mnie, że już mnie to nie musi obchodzić. Fajne uczucie. I na dodatek jestem chuda.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia