Wielki Podrzutek Jagny
Jak wspomniałam wyżej - jestem na urlopie. Więc do komputera nieczęsto zaglądam, bo na urlopie są też moi synowie, Pewien Bębniarz (czyli P.B., i co śmieszne, są to też jego inicjały, więc niech i tak zostanie ) i jego Syn. Tak więc wybaczcie przerwę w pisaniu.
Ale. Znalazłam swój wpis, który dopisałam do mojego Dziennika w 2007 roku. Wtedy jeszcze pracowałam w szkole i byłam w Innym Stanie Świadomości. Cytuję bez zmian:
"DZIENNIK PORZUCONEJ JAGNY..?
Przepraszaaaam. Żyję. Staram się żyć bardziej "świadomie" - obserwuję swoje reakcje i staram się nie dać wciągnąć w Studnię Smutków, ale to jeszcze trudne. Chwyta cuś za gardło, kłaki i łuuuup! Człowiek leci głową w dół, kompletnie bezbronny, waląc łapami na oślep. Trzeba się drapać na górę, wysoko, kurka jest...Palce krwawią, kolana podrapane a na szczyt daleko...W końcu jest, widać światło, łapie się płytki oddech świeżego powietrza, próbujesz podciągnąć się jeszcze wyżej i wtedy znowu coś chwyta w kleszcze…siuuuup! i po chwili znów robi się ciemno, mokro i śmierdząco….Kiedy to się skończy?
Mam koleżankę, która jest po rozwodzie siedem lat. Jej mąż ożenił się z kobietą, która miała być przejściową (jak pocieszano koleżankę) kochanką. Są nadal małżeństwem, wiedzie im się wspaniale, oboje są zamożni, mają super mieszkanie i co najważniejsze – są razem. Ona (koleżanka) została z córką i jest nadal sama. I od siedmiu lat ląduje co jakiś czas w tej pieprzonej Studni. Nadal jest rozgoryczona, zazdrosna i „niepogodzona”. Ja nie chcę tak skończyć. Nie jestem co prawda takim typem jak ona (pazurami uczepiona do faceta, żyjąca jego życiem), ale panicznie się boję, że będę czytała kolejne artykuły o szczęściu tej małpy A.K. (nie chodzi oczywiście o Armię Krajową) z moim (byłym) mężem a ja nadal będę spacerować po krawędzi Studni i się co jakiś czas walić w nią przy byle podmuchu wiatru. Ona – koleżanka nie pocieszyła mnie mówiąc, że jedyne szczęśliwe koleżanki – rozwódki, które zna to te, które ponownie ułożyły sobie życie z drugim mężczyzną. Te, które zostały same – są Smutne… A ja chcę wierzyć, że będąc samej mogę być baaaaaardzo szczęśliwa. Przecież to musi być bycze uczucie nie musieć się nikim przejmować, nie zastanawiać co on/ona powie na to czy na tamto, nie czekać w jakim nastroju wróci do domu, nie myśleć oszukał/a czy nie, nie czekać na powrót, nie wkurzać się, że wkurza… Można prawda? Miałam przecież przedsmak tego poprzednim razem. Po jakimś czasie (dlaczego nie pamiętam po jakim?!!) się odnalazłam. Było mi dobrze. Byłam spokojna. Zaczęłam myśleć o sobie, bez obciążenia myślenia o kimś innym (poza dzieckami, oczywista) to fajne.
Wczoraj i dzisiaj w pracy nawet parę razy się roześmiałam (mam fajowe koleżanki – wśród nauczycielek też się takie zdarzają!) tak zupełnie nie myśląć o TYM. Ale potem dostałam w łeb. Bo to jest teraz tak, że jak na chwilę zapomnę, to jakbym zasnęła na chwilkę a potem się obudziła i wszystko wraca, żołądek wywija koziołka a w głowie pojawia się neon TAK, TO SIĘ STAŁO, ON CIĘ PORZUCIŁ DLA INNEJ! Ouuuch..! Boli.
Pamiętam fajną książkę Grocholi. Nie jakieś tam „Nigdy w życiu”. Chodzi o „Przegryźć dżdżownicę” – tam jest prawdziwa historia tego co jest prześmiane w „Nigdy w życiu”. Mogłabym sobie podkreślać całe strony – to wszystko właśnie tak wygląda, kiedy kobieta się dowiaduje, że nie jest jedyna. Teraz też się zastanawiam czy zrobi mi się na twarzy małpi pyszczek. Małpi pyszczek zdradzonej kobiety. "
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia