Wielki Podrzutek Jagny
Dwadzieścia metrów do bramy „jadę” 40 minut. Tyle normalnie zajmuje mi droga do pracy i z powrotem…. Za bramą czeka mnie droga. Droga lokalna, gruntowa, której teraz nie widać aż do najbliższego domu sąsiadów. Chłopcy już nabierają trochę wprawy i chyba zrozumieli, że kiedy jeden próbuje pchać w tył a drugi w przód (tak, tak, to też było) to na wiele się to nie zda i trzeba współpracować. Przy odrobinie szczęścia, po kolejnych piętnastu minutach docieram jakoś do pierwszych śladów innego samochodu, bo tam już mieszkają ludzie i też jeżdżą do pracy w poniedziałki rano. Jadę, buja mnie, chłopaki już nie muszą pchać, bo jakoś dostaję się w koleiny i jaaaadęęęę! Nie mogę się zatrzymać a z daleka widzę, jak przed swoją bramą stoi w połowie wyjechana na drogę i zakopana Sąsiadka z Kopytem (już nie pamiętam dokładnie skąd ta ksywka, ale tak jakoś to było na początku dziennika). Ona też ma synów do pomocy. Na szczęście oni mnie widzą, w mig (to tak można?) oceniają sytuację i pchają z całej siły jej samochód. Z powrotem na podwórko…. Ależ się musiała ucieszyć….Trudno, ja przecież jadę! Dojeżdżam do szosy. Jest bardzo późno, ale już najgorsze za nami a chłopcy zaraz dobiegną za mną i możemy jechać dalej. Ale coś chłopców nie widzę. Po kilku minutach wyłaniają się zza wzniesienia drogi. Idą, a raczej się wloką ciągnąc za sobą łopatę…. Spóźniam się do pracy półtorej godziny. Ale to Młodszy Syn jest najbardziej zdruzgotany faktem, że spóźni się do szkoły i całą drogę jęczy. No proszę, to miło, że mu tak zależy...
A tak na marginesie – uwielbiam moich Synów i Przyjaciela Syna
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia