Wielki Podrzutek Jagny
Sobota.
Bębniarz i ja wybieramy się do Warszawy. Właśnie tak – nie ja z Bębniarzem, tylko najpierw Bębniarz wcześnie rano a ja dwie godziny później. Biorę prysznic, ładnie się ubieram, perfumuję i jestem gotowa. Jest piękny dzień, ptaszki śpiewają, Bębniarz czeka. Jadę. Otwieram sobie bramę i wyjeżdżam samochodem pełna zachwytu, że dzień taki cudny. Wszystko się do mnie uśmiecha: niebo, jeszcze łyse drzewa, skowronki i Droga. Droga wyszczerza się do mnie w szerokim uśmiechu i połyka mi koło… Przednie prawe. Połyka, zasysa z całej siły i zamyka paszczę. Tuż pod moim zderzakiem… Cóż. Trzeba obudzić Starszego Syna, który ma ten jeden jedyny dzień w tygodniu, żeby się wyspać. Myślę sobie, że będzie wściekły, ale to dobrze bo mu adrenalina podskoczy, siły doda i na pełnym wqrwie wyniesie mi ten samochód na plecach. Nie wyniósł, ale ja jestem miła i ciągle daję mu szansę się wykazać. Nie ma jego Przyjaciela, więc jest szansa, że skupi się nad tym gdzie przód a gdzie tył i jakoś sobie poradzimy. Nie radzimy sobie. Przejeżdża facet na rowerze. Zatrzymuje się, odkłada rower w krzaki i podchodzi. „Jaki miły pan” myślę sobie „Będzie pchał”. Miły pan patrzy na mnie, na moje koło w zaciśniętej mordzie Drogi, znowu na mnie i dokonuje oceny sytuacji.
„Bez traktora się nie obejdzie” mówi spokojnie. Super. Mam trzy w garażu
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia