Wielki Podrzutek Jagny
„Jak to się nie obejdzie? Musi się obejść. Ja się spieszę!” – wysiadam z samochodu, wyganiam Syna po łopatę (mamy tylko taką do odśnieżania) a ja jakąś deską zaczynam kopać. Po chwili już mam błoto do łokci i kolan. Trochę na twarzy i w kłakach. Nieważne. Ja przecież jadę a dzień jest cudny.
Wyłania się Sąsiad M. (ten co się długo zbierał zimą). Patrzy zza swojego płotu i po chwili znika. Ja miotając się z dechą i błotem myślę o nim brzydko. Droga gapi się na mnie szyderczo i nie tylko nie puszcza, ale mam wrażenie, że ssie z upodobaniem mój samochód jak landrynkę. Mniam. Machaj sobie dechami. Nie puszczę. Zjem cały z drzwiami, siedzeniami i dachem, daj mi tylko chwilę. Ale oto nadjeżdża Sąsiad M. niczym rycerz na srebrnym koniu, żeby moją Corolkę ratować. Myślę o nim z wdzięcznością. Ustawia się tyłem (to znaczy nie Sąsiad, tylko jego samochód) i będzie mnie wyciągał. Szukamy haka. Kładę się prawie, szorując włosami po błocie. Nie szkodzi. Mój prysznic, buty, makijaż i czyste paznokcie już dawno szlag trafił. Hak został już wessany. Kopiemy i go ratujemy w ostatniej chwili. Sąsiad ciągnie, Syn z Panem od Roweru pchają. Dosłownie słyszę jak Droga zanosi się złośliwym rechotem…
Bez traktora się nie obejdzie.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia