mój dom - już do końca
Wczoraj zadzwonił teść, że przywiezie więźbę. Nie brałem tego do końca serio bo często nie dotrzymuje słowa, zresztą wysłałem mu smsa że po pracy do 20 uczę więc rozładować ją możemy chwilę po 20:00 (wciąz nie wierząc, że więźba dojedzie). O 19 dzwonek do drzwi - teść z więźbą, ... lub więźba z teściem biorąc pod uwagę ważność wczorajszych priorytetów :) Pogadał chwilę, pobawił się z Maćkiem i zamiast jak człowiek wypić kawę i zaczekać aż zięć skończy, poleciał czegoś na działkę.
Chwilę po 20 zjawiłem się na działce i ja. Zdążył już co lżejsze elementy rozładować a jak zabraliśmy się do pracy to w godzinę rozwaliliśmy całość.
W między czasie pojawił się także umówiony wcześniej Pan od krycia dachu. W przeciwieństwie do Witka nie muszę mu dowozić kilo gwoździ, blachy, rynien, folii - sam to załatwi twierdząc, że ja mam swoją pracę , on ma swoją i to właśnie nalezy do jego obowiązków, nie jak ten Witek Prince Polo.
Rozładowywanie więźby odbywało się w błocie po kolana, mroku i z zasypanymi trocinami oczami ale ... jaka satysfakcja :)
Po rozładowaniu doszedłem do wniosku, że jednak więźba (schnąca od roku więc szkoda) może zamoknąć od deszczu więc (rychło w czas) zaordynowałem, że jednak powinna zostac złożona w garażu tiru riru riru więc ... trzeba było ja przetargac znów do garażu - bo tam sucho.
do wkrótce więźba będzie sobie tam spoczywać i czekac aż znajdę czas by ją zaimpregnować na wesoły zielony kolor. Kto sie pisze do pomocy...? Nie od dziś wiadomo, że ludzkim wyzyskiem da się osiągnąc sporo :) Blutka kiedys próbowała mnie wrobić w swoje krokwie, więc może w ramach rewanżu...?
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia