Marzenia do spełnienia - czyli dziennikWioli
Pamiętam, że zawsze to byly tylko marzenia o domu, pierwsze wersje były parterowe, rozległe :). Mój mąż do moich marzeń odnosił sie na zasadzie : "no dobra jak wygrasz w totka to se buduj, co ci będę przeszkadzał". Jemu ( i mi także qwoli sprawiedliwości) bylo dobrze w 50 mertowym dwupokojowym mieszkaniu z ogródkiem i garażem. Jak sie urodziła Weronika szczytem szczęścia byłby dodatkowy pokój dla niej. Dom był raczej planowany "na emeryturę" gdzieś na wsi pod większym miastem. Właściwie jak Weronika zaczęła chodzić uświadomilismy sobie (ja z wielką mocą, Piotrek nieco słabiej, ale też), że super byłoby gdyby dziecko moglo chodzić i bawic się po własnym podwórku, w czystej (nie zakupkanej przez pieski) piaskownicy i na własnej (bezpiecznej !!!) huśtawce. Co w żaden, niestety, sposób nie przekładało sie na wzrost posiadanych funduszy i nie przybliżało do własnego domu.
Dopiero jak mm słóżbowo przeniesiono do Elbląga, jak zaczęlismy odczuwac potrzebę pzreprowadzenia sie tutaj na stałe (dojazdy 40km w jedną stronę, były uciązliwe,a ja liczyłam na lepszą, lepiejpłatną pracę), myśl o własnym domu nabrała realnych krztałtów. Potem jeszcze przy poszukiwaniu mieszkania (bo miało być mieszkanie, jeszcze nie dom) zraziły nas (przede wszystkim Piotra, bo ja już wczesniej miałam ustabilizowane poglądy na ten temat) te cuchnące, klatki schodowe i klaustrofobiczne pomieszczenia (nasze stare mieszkanie mimo, ze niewielkie, było przestronne i otwarte). A, że rodzice jeszcze sfinansowali zakup działki, kredyty były dostępne, w zasadzie nie bylo wyboru . I nawet mm zaraził sie moim entuzjazmem.
Ten "rys historyczny" powinien byc gdzieś na początku tego dziennika, ale dziennik powstawał równolegle z urzeczywistnianiem domu i zaczyna sie w momencie zakupu działki.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia