Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    442
  • komentarzy
    5
  • odsłon
    1 153

Dom w Lesie


Jarek.P

1 072 wyświetleń

Dziś odwiedzili nas moja mama wraz z bratem i w sumie odwaliliśmy kuuuupę roboty.

 

Żona moja, przez babcię uwolniona od siedzącego jej ustawicznie na głowie Wyjątka wypucowała na błysk stojący na naszej działce terenowy oddział Sheratona, popularnie zwany barakowozem. Zdjęć niet, ale ciężkie to było zadanie, napiszę tyle, że ekipa nasza była bardzo dobra zarówno w robocie, jak i w robieniu naokoło siebie totalnego rozp... no wiadomo, czego. W tym barakowozie, w którym chłopy w końcu mieszkali ileś tygodni, było absolutnie wszystko. I nie, nie chodzi mi tu nawet o puste flaszki po wódce, czy wszechobecne puszki po piwie, bo to przynajmniej nie śmierdzi (no... może poza tymi puszkami, któryś z nich regularnie nie dopijał i w takiej porzuconej przed miesiącem puszce, owa resztka piwa potrafiła już do pierwszych waśni plemiennych dojść, a tylko dni ją od wynalezienia koła dzieliły). Ale powrzucane pod łóżko resztki jedzenia, flaki od kiełbasy, niedojedzone pasztety z puszki i tym podobne?

 

Na samej budowie szczerze mówiąc też mogliby po sobie trochę większy porządek zostawić, obiecywali kilkakrotnie sami z siebie, że posprzątają, ale sprzątanie się ograniczyło do usypania naprawdę grubych rzeczy w bezładne stosy i tyle.

 

 

Tyle małżonka, brat mój zaś najpierw wyrąbał w drugim oknie salonu nadmiarowy rząd pustaków (tak samo, jak w oknie na taras, ma być po prostu niżej, salon ma być widny!), po czym razem zabraliśmy się za wprowadzenie prądu do domu.

 

Pierwotnie, przeciągając na działkę kabel, kazałem koparkowemu wykopać na działce trochę szerszy dołek i tam kabel (YKY 5x10) zwinięty w zgrabny krąg został przysypany ziemią, w ten sposób sobie przezimował. Na wiosnę tego roku został odkopany i jego koniec wprowadziłem do RBTki zawieszonej na drzewie, relacja z tego jest już w niniejszym dzienniku. Reszta kabla, cały czas zwinięta w krąg, nadal sobie siedziała w ziemi, jeździły po niej wywroty, co i raz były usypywane pryzmy ziemi, które potem kopary bądź łopaciarze zbierali, aż wreszcie nadszedł dzień dzisiejszy, kiedy to wraz z bratem stanęliśmy u sterów "koparki ręcznej, standardowej" i go wykopaliśmy. Tu muszę bratu oddać sprawiedliwość, bo napisałem, że "wraz", a prawda była taka, że mnie co i rusz coś odciągało, a to konieczność pojechania do sklepu, a to po zobaczeniu, że żona wraz z moją mamą skręcają nowokupionego grilla i dziwnym trafem zamiast grilla wychodzi im wiata przystankowa, wspomożenie ich w tym trudnym inżynierskim zadaniu i w rezultacie kabel odkopywał głównie brat.

 

Kiedy wreszcie kabel został wykopany w całej okazałości, mogliśmy się zabrać do jego wciągnięcia w arota, który został położony jeszcze na etapie robienia stanu zero. Arot w założeniach miał przechodzić niemalże prosto od miejsca wejścia w fundament, do szachtu instalacyjnego, niestety już po jego przysypaniu ziemią, a jeszcze przed wylaniem chudziaka okazało się, że źle go położyłem, o dobre pół metra od właściwej pozycji, więc ta jego końcówka została już dość ostrym łukiem naciągnięta na cel. I ten ostry łuk przysporzył nam mnóstwa problemów. Najpierw za pomocą fabrycznie umieszczonego w arocie pilota wciągnąłem wożoną w samochodzie linkę gdzieś z 4-5mm grubą, do linki został dowiązany koniec kabla i jedziemy, brat pcha ja ciągnę. Ostatnie decymetry pchalim/ciągnęlim, właśnie po tym ostrym łuku, kiedy łuuups... linka się zerwała. Burza mózgów, kilka pomysłów, wreszcie przypadkiem całkowitym odkryłem w bagażniku zwój drutu naciągowego jeszcze z czasów robienia ogrodzenia. Drut już za druga próbą dał się wewlec w arota i tymże drutem kabel został zaciągnięty na miejsce, RBTka przeniesiona do budynku gdzie zajęła honorowe miejsce w hollu.

 

 

I na koniec muszę odnotować stratę. Mieliśmy na działce grilla. Taki najtańszy hipermarketowy badziew kupiony za promocyjną cenę 9.99 czy coś takiego. Kupiony na potrzebę chwili wczesnym latem, nawet nie był chowany, stał sobie po prostu na działce i w razie potrzeby służył wiernie. I dziś też miał służyć, a tu zonk... nie ma. Kamień w wodę, grill przepadł.

 

I nawet mi go nie szkoda, to jak pisałem, był taki parchaty jednorazowy grill, który za młodu przy weekendowych wypadach "na łono przyrody", się zostawiało potem wraz z pozostałościami po pobycie na tymże łonie na najbliższym śmietniku, ja po prostu nie mogę ze zdumienia wyjść, że komuś to osmolone, wypalone i brudne chińskie gówno do czegokolwiek się przydało i że ktoś zadał sobie tyle trudu, żeby przeleźć przez płot i toto ukraść. Nie był to złomiarz, bo w obejściu poniewiera mi się całkiem spora ilość ścinków prętów zbrojeniowych i poniewiera się cały czas, a na wagę by o wiele więcej niż ten grill wyszło, ktoś po prostu połaszczył się na struclowatego grilla, który nowy 10zł kosztuje, a używany... w zasadzie liczyłbym się raczej z koniecznością zapłacenia za jego zabranie, a nie z realną wartością.

 

 

J.

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia

Gość
Add a comment...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.



×
×
  • Dodaj nową pozycję...