Dom w Lesie
Dziś na budowie były głównie porządki. I posiłek, tu zawartość naszego kosza piknikowego: Nie, nie pozowana, sama z siebie tak wyszła.
http://lh5.ggpht.com/_UD9j3sBeSEQ/SrU7gaNGOiI/AAAAAAAABtc/_zqQ5RhIvNQ/s720/6816_Kosz%20piknikowy.jpg" rel="external nofollow">http://lh5.ggpht.com/_UD9j3sBeSEQ/SrU7gaNGOiI/AAAAAAAABtc/_zqQ5RhIvNQ/s720/6816_Kosz%20piknikowy.jpg
Porządki sprowadzały się do wywiezienia taczką (chyba się nie chwaliłem, kupiłem sobie, to był jej dziewiczy kurs, w zasadzie powinniśmy ją jakoś uroczyście "zwodować", nadać jej jakieś imię, czy coś) hałdy gruzu z parteru oraz zgrubnego zebrania z poddasza ścinków więźby, desek i innych oraz wysłania całej reszty, to jest trocin, resztek zaprawy, pustaków i innych śmieci, na dół. W noszenie wiaderkiem się nie bawiłem, wysyłałem to przez balkon, lotem bliżej. Tam się to po prostu rozgrabi i na to i tak pójdzie jeszcze spora warstwa ziemi do docelowego poziomu.
Tą samą droga poleciały też deski, blaty i tym podobne, tych się rzecz jasna nie zgrabi, a pozbiera i ułoży w stertę.
Całość w/w prac w opisie brzmi może niewinnie, ale prawda jest taka, że ja w tej chwili w zasadzie nie żyję. Małżonka prawdopodobnie też nie żyje, bo się nie rusza i nic nie mówi. A to, że piszę w tej chwili tego posta to chyba tylko wynik jakichś drgawek. Stężenie pośmiertne w każdym razie mam już wyraźne i tylko kurcze, nie wiedziałem, że przy tym mięśnie tak bolą...
J.
PS: specjalnie na życzenie małżonki, która na widok wklejonego zdjęcia ożyła na tyle, żeby ostatnią wolę wyrazić, wyjaśniam, tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś miał wątpliwości: ten denaturat w koszu znalazł się przy okazji, nie był przewidziany do konsumpcji.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia