Dom w Lesie
Pierwszy dzień robót budowlanych w nowym roku potraktowałem ulgowo, przeznaczywszy go na wykonanie mnóstwa dokrętek, które się uzbierały na zasadzie "teraz nie ma kiedy, to się kiedyś zrobi".
Pierwsze jednak, czym się zająłem po napaleniu w kozie, to kibel. Tak, ten, który zamarzł był i niestety nie przeżył tego, biedaczek. A zająłem się nim tym śpieszniej, że gniotło mnie dziś coś w jelitach i miałem cały czas wrażenie, że lada moment mogę takiego tronu pilnie potrzebować.
A co ze skubańcem zrobić? Pierwszą myślą było oczywiście: "trzeba kupić nowy", ale kiedy okazało się, że nawet chińskie promocyjne badziewia kosztują około stówy, zaparłem się, że mowy nie ma, nie będzie chińczyk pluł nam w twarz i kibli nam germ... no... zchińszczał. Ten kibel, co jest, to bardzo dobry kibel jest. Tylko mu denko odpękło. W całości odpękło, na pewno równo i porządnie, wystarczy skleić. Tak, skleić. No co się tak dziwicie, nigdy kibla nie kleiliście?
Kurcze, ja też nie. Kibel odkręciłem, postawiłem do góry dnem i faktycznie: całe denko równo odpęknięte, oczywiście przymarznięte, ale chwila z opalarką w ręku (znalazła się pod choinką, św. Mikołaj przyniósł :) ) wystarczyła, żeby odeszła. Pod nią jednak się ukazał grenlandzki lodowiec, któremu opalarka nawet pracująca pełną parą dawała radę baardzo wolno. Najwyraźniej jego pojemność cieplna była większa niż to, co opalarka z siebie mogła dać. Pomocny okazał się czajnik z wrzątkiem. Wystarczył jeden.
Żeby nie przedłużać pisaniny na gówniane tematy: dekiel po osuszeniu został przyklejony na epidian, dodatkowo uszczelniony uszczelniaczem zduńskim (wiem, że nie na temat, ale tylko taki był pod ręką, zresztą jakiśtam daleki związek jest... ), po czym cała wewnętrzna część miała zostać zalana pianką poliuretanową mająca dodatkowo zabezpieczać/uszczelniać całość na wypadek "większych obciążeń" (i mniejsza o szczegóły).
I tu się zdarzył wypadek. Pod choinką co prawda znalazłem również porządny pistolet do pianki, ale miałem jeszcze ze starych zapasów jedno opakowanie zwykłej pianki, takiej "w sprayu". I nie wiem, czy za długo na mrozie leżała i zaworek się zepsuł, czy jakaś felerna była, ale najpierw jej nie mogłem uruchomić. A jak już uruchomiłem, to... to się nie dawało wyłączyć. Napełniłem cały kibel i wpadłem sobie w panikę. Po czym zacząłem biegać z tą pianką po całym domu, na chybcika piankując różne przebicia przez ściany z hydrauliką, byle jak, byle zdążyć.
Kiedy pianka wyszła wreszcie cała (duże opakowanie), a ja ochłonąłem, miałem okazję podziwiać cudne ślady, jakie biegając po domu z tą pianką porobiłem. Niestety, nie przyszło mi do głowy zrobić zdjęcia tych wielokropków
Kibel już na swoim miejscu, póki co zalany płynem do spryskiwacza, ale to chyba nie jest dobry pomysł, bo ten okrutnie śmierdzi i chyba będzie wyparowywał. Póki co niech będzie, a przy następnej wizycie w Castoramie chyba kupię worek soli drogowej i będę sypał w kolanko sól po każdym użyciu
A prócz kibla:
- wstawiona owa brakująca rurka, której mi poprzednio zabrakło.
- poustawiane na równo i pomocowane wszystkie punkty poboru wody
- bednarka głównej szyny uziemiającej wyczyszczona z zaprawy i wsadzona w termoskurcza, już ładnie obkurczonego.
- przy pomocy kredy "szkolnej" pozaznaczane na parterze miejsca pod puszki wyłączników, jedno na próbę już nawet koronką sobie wywierciłem, chciałem przetestować na własnej skórze czy na naszych ścianach lepiej z udarem, czy jak profesjonaliści radzą - bez udaru. No i bez udaru się da, ale z udarem idzie sporo szybciej, a zęby jakoś się nie wyłamują. Zresztą w tej mojej koronce są tak osadzone, że szczerze mówiąc nie przypuszczam, żeby w tym naszym pustaku się miały wyłamać.
- i najgrubsza robota: przewijała się gdzieś na wcześniejszych zdjęciach specjalnie zaprojektowana wnęka, w której ma stanąć rack 42U mający docelowo stać się mózgiem całego domu. Wnęka ta jest jednocześnie wejściem do biegnącego przez cały dom od dołu do samego dachu pionowego szybu na instalacje wszelakie . No i wszystko byłoby pięknie, gdyby nie wymiary. Zorientowani komputerowcy zapewne wiedzą, że szerokość typowego racka to 60cm. No i "wejście" do tej wnęki miało mieć te 60cm. Po tynkach. Może nawet z centymetrem luzu. Niestety, murarzom się wymurowało w surowych ścianach na 59,5. No i trzeba było naciąć szlifierką (do tej pory kicham na rudopomarańczowo) po czym rozkuć. A na koniec wybrać gruz, który rzecz jasna głównie w sam szyb wleciał, tak, żeby było "łatwiej" go wybierać.
I to wszystko. Przy następnej wizycie będę dalej wiercił miejsca pod puszki, a potem już pójdą przewody. Setki metrów przewodów...
J.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia